Rozdział 5

 

Tego wieczoru Riki siedział samotnie w barze gdzieś na przedmieściach i pił. Nie, żeby był tu stałym klientem, przyszedł tylko w jednym celu - upić się. Tu nikt nie znał jego imienia. Uczucie to przypominało siedzenie na dnie ciemnego oceanu, na ciepłym kraterze podwodnego wulkanu.

 

Siedział za stolikiem w najdalszym kącie. Bar znajdował się w piwnicy, ale jedynym dodatkowym źródłem światła była szklanka w jego ręce iluminująca błękitnym światłem. Ta blada poświata tworzyła granicę, oddzielającą go od czarujących głosów, radosnych i pełnych rozczarowania okrzyków donoszących się od strony stołów bilardowych.

 

Każdą szklankę opróżniał szybko jednym łykiem, ale zupełnie nie czuł upojenia. Wspomnienia ze spotkania w Mistral Parku strzelały w skroniach jak pociski. Jadowite spojrzenie niepodlegające wpływowi tłumu, niezapomniana twarz przepełniona poczuciem istnienia.

 

I chłodny uśmiech przeszywający go na wskroś.

 

Ten ostatni moment, zapisany w pamięci, sprawił, że krew w żyłach zakipiała i przez układ nerwowy przebiegł lekki elektryczny wstrząs. W danych okolicznościach to spotkanie wydało się zbyt realne, zbyt wyraźne. Sama ta myśl sprawiała, że serce zaczynało bić szybciej, a do gardła podchodziły mdłości.

 

Do teraz, do teraz!, niczego nie zapomniał. Ani wspaniałej twarzy tego Adonisa, ani okrutnych błękitnych oczu za szkłami ciemnych okularów. Niczym symbol odbity na siatkówce oka - wystarczył cień wspomnienia o nim, a świadomość Rikiego odpływała powracając do tych trzech nasiąkniętych wściekłością i upokorzeniem lat.

 

Wyraźny, spokojny głos przepełniony pewnością siebie odbijał się echem w jego głowie.

 

Iason Mink. Imię kręcące się na języku było gorzkie w smaku, jak rozgryziona tabletka.

 

Potok tej goryczy zatopił jego myśli. Od teraz i na zawsze, nie ważne jak głęboko zakopie się w brudnych rynnach slumsów, ta rana sama z siebie się nie zagoi.

 

W jego zmarszczonych brwiach widniała żądza krwi, błyszczała ukradkiem w kącikach oczu ukazując światu jego skrytą naturę. Wszystko, co chowało się w nim nie dochodząc do świadomości, teraz ukazało się w całej swojej okazałości. Istne oblicze obcego, wrzucone do gęstego, głębokiego, palącego zapomnienia, teraz znów pokazane całemu światu.

 

- Ej, a ten to kto?

 

- Też go zauważyłem. Ktoś nowy.

 

Szmery swobodnie roznosiły się po sali.

 

- Patrz, jaki paskudny.

 

- Aha, zaraz mu poprawimy tę jego buźkę.

 

- Ej, ej, może najpierw zapytamy Jigga?

 

Cała uwaga sali w jednej chwili wyszła poza ramki zwykłej okazjonalnej ciekawości i skupiła się na chuderlawym chłopaku z krótką rudą grzywką, który akurat niespiesznie podszedł do Rikiego.

 

- Kurwa, to przecież Jango!

 

- O, faktycznie Jango.

 

- Co? Jango?

 

- Sam popatrz, Jango, Ponury Żniwiarz.

 

- E? Serio?

 

Mówi się, jakoby to właśnie on sprowokował ostatni konflikt między Wściekłymi Psami i Jeeks, tak więc jego pojawienie się w barze zmieniło zupełnie postać rzeczy. Jak wyszło, że zwykłego informatora nazwano „Ponurym Żniwiarzem”, tego nikt nie wiedział. Za to wokół niego bujnie wznosiły się pogłoski i plotki.

 

- Ten gość jest bestią.

 

- Koleś, który kiedyś próbował mu podskoczyć zginął tak, że najgorszemu wrogowi byś tego nie życzył.

 

- Krew stygnie, jak się mu w oczy popatrzy.

 

- Podobno goście z tej bandy co z nim zadzierała najzwyczajniej wylecieli z drogi i rozwalili się na kawałki.

 

Plotki tworzyły więcej plotek, zwiększając swoją ilość wprost proporcjonalnie do ilości gadatliwych ust, wywołując strach i odrazę, o której raczej milczano na bezpiecznej odległości.

 

Obojętny jak nigdy wobec krzyku powstałego wokół jego osoby, Riki wyciągnął pustą szklankę w stronę barmana, który natychmiast postawił przed nim nową bez słowa sprzeciwu. Nawet nie było potrzeby go pospieszać. Riki podejrzliwie zerknął na szklankę.

 

- To od Pana przyjaciela – ze schlebiającym uśmiechem powiedział barman.

 

Tylko teraz Riki podniósł wzrok by spojrzeć na tego, kto siedział obok i nieznacznie strzelił językiem. A niby czego oczekiwał upijając się do półprzytomności w jakimś barze na zadupiu? Każdy, spojrzawszy na ilość opustoszonych szklanek, doszedłby do jednoznacznego wniosku. Ale problem był inny - w obecnym stanie wkurzało go, że ktokolwiek zdołałby w ogóle się do niego zakraść od tyłu.

 

Oryginalna krótka fryzura nieznajomego podkreślała jego profil, nadając jego postaci jakiegoś obcego wyrazu. W sumie co za różnica jak wygląda, Riki nie miał zamiaru się z nim kumplować. Wręcz przeciwnie. Skanując gościa od stóp do głów, burknął:

 

- Ej, ty. Jeżeli chcesz mnie wynająć, to idź na chuj.

 

- Myślisz, że jestem na tyle głupi, żeby próbować napoić cię i zaciągnąć do łóżka? - zaśmiał się krótko i śmiech ten zabrzmiał dziwnie wymownie. – Zawsze jesteś taki niedostępny?

 

Ten drapieżny cynizm i uśmiech natychmiast wywołały u Rikiego efekt déjà vu. Ten typ... Skąd ja go..?

 

Nieznajomy uchwycił napięcie w jego oczach i uśmiechnął się.

 

- Trzeci raz z rzędu, a ty nadal jesteś taki oschły wobec mnie?

 

Trzeci raz z rzędu... palące uczucie, że już to skądś zna.

 

- Wybacz, trzeba cię było wtedy walnąć mocniej, żeby wywrzeć lepsze wrażenie.

 

Riki zmrużył oczy:

 

- Robby, tak?

 

Chłopak o imieniu Robby wypił zawartość swojej szklanki.

 

- No nareszcie. Co za ulga. Przynajmniej obeszło się bez wariantów odpowiedzi. Zmieniłeś się koleżko, jak tak patrzę.

 

Riki uważnie przyjrzał się Robbyemu i patrzył tak długo, aż sam dobitnie poczuł upływ czasu.

 

- Czym cię karmili, że tak urosłeś?

 

Sarkazm chybił celu. Nie widział się z Robbym przez osiem lat i wspomnienia związane z nim były urywkowe. Jedyną rzeczą, którą na pewno pamiętał były ich kłótnie i niekończące się rywalizacje w Centrum Opieki.

 

- Zabawne, nie? Póki miałeś Guya, nikt więcej nie był ci potrzebny, mam rację? - zaciśnięte usta wykrzywione w beztroskim uśmiechu. – Straciłem najważniejszą rzecz w życiu, a ty się cieszysz i właśnie tego nie mogę ci wybaczyć. Tak więc teraz ty też coś stracisz!

 

Rozległ się krzyk, a potem....

 

- Podoba ci się to? Naprawdę ci się to podoba?

 

To trochę smutne, ze wszystkich wspomnień z czasów Centrum pozostały tylko te związane z Robbym. Tak jakby otwierając puszkę Pandory masz nadzieję, że na samym końcu, na dnie, zostanie wróżka nadziei, a na razie pozostaje ci tylko stać i patrzeć zagryzając wargi. I czekać.

 

- Widzę, że u ciebie wszystko w porządku.

 

- Dzięki. A ty się zupełnie nie zmieniłeś.

 

Usta Rikiego wygięły się w uśmiechu pełnym samoironii.

 

- Co masz na myśli? - słowa gorzkie w smaku.

 

Jak bardzo się zmienił w ciągu tych ośmiu lat? Wystarczająco, aby spalić duszę w popiół.

 

- To, że się nie zmieniłeś - odpowiedział prosto Robby i pospiesznie dodał. – Centrum Opieki czy slumsy, co za różnica? Nie ważne czy jesteś Mister Charyzma czy bezdomny w rowie, zawsze pozostaniesz tym wyrzutkiem.

 

Uderzenie.

 

Uczucie podobne było do tego, jak gdyby kopnięto go w starą ranę. Riki zmrużył oczy tak, że zostały dwie cieniutkie szparki. Nie okazując ani nutki strachu Robby, próbując najprawdopodobniej zmylić Rikiego, odezwał się.

 

- Teraz już rozumiem co miał na myśli Schell, kiedy powiedział, że jesteś najsilniejszy najpiękniejszy. Ty naprawdę jesteś arcydziełem natury, koleżko.

 

- Co konkretnie chcesz przez to powiedzieć? - cichy, oschły szept zabrzmiał ostro. Zdawało się, że nawet gęsty, przesiąknięty alkoholem i dymem papierosowym smog, rozstąpił się dając mu zrobić głęboki wdech.

 

- Może to, co próbuję powiedzieć, to fakt, że sam nie zdajesz sobie sprawy z tego, co czyni cię takim zastraszającym. I dlaczego wysysasz życie ze wszystkich wokół.

 

Jedna sekunda i zawartość jego szklanki znalazła się na twarzy Robbyego. Kiedy obecni w barze zdali sobie sprawę z tego, co się właśnie stało, wszyscy jak jeden zamarli w miejscu zszokowani. Przecież to sam Ponury Żniwiarz i nagle jakiś szurnięty sukinsyn rzuca mu nie lada wyzwanie. Pewnie ostatecznie postradał rozum.

 

Riki rzucił pieniądze na stół i wstał. A Robby splunął pozostałą na ustach pianę jak gdyby nigdy nic i bez najmniejszego drgnięcia w głosie powiedział.

 

- Jak tylko wyrzucono cię z Centrum Opieki, Schell zaczął degradować. Nie przetrwał i pół roku. Jak gdyby po twoim odejściu coś w nim umarło i jego światło zgasło. Tak się dla niego wszystko skończyło.

 

Riki nie miał zamiaru nawet słuchać jego mglistych sugestii, ale jeszcze bardziej nie chciało mu się rozdrapywać z kimkolwiek starych ran. Lecz najciekawsze Robby zostawił na koniec i następny strzał trafił prosto w cel.

 

- A jeszcze był Junker. Zniknął ze schroniska tak samo jak Haruka.

 

Nogi Rikiego przyrosły do podłogi.

 

- Junker..? - w jego głowie powstała wizja młodej twarzy Junkera, teraz będąca zaledwie cieniem wspomnień.

 

- Chociaż pewnie cię to nie interesuje.

 

Te słowa wbiły w pierś kolejny nóż. Nie da się opisać, jak bolało go serce. Jakby chcąc pozostawić Centrum Opieki i wszystko z nim związane za sobą, Riki ani razu się nie obrócił.

 

 

 

Nie ruszając się z miejsca Robby odprowadził spojrzeniem odchodzącego Rikiego. Wypowiedziane ostre słowa gryzły się z jego postawą, przesiąkniętą melancholią. Nawet po tym, jak Riki zniknął z pola widzenia, niewidzialna więź między nimi utrzymywała się jeszcze przez jakiś czas.

 

- Ej, coś taki smutny? Ponuremu Żniwiarzowi nie wypada pokazywać się z taką miną.

 

Głos pojawiwszy się znikąd tuż nad uchem Robbyego wyrwał go z transu, przy czym nie czuło się w nim cynizmu. Podniósł oczy i niczym na dnie oceanu błysnęło w nich światło, gdy ten rozpoznał stojącego obok czerwonowłosego nastolatka. Ramiona mimowolnie się rozluźniły.

 

- Mało, że się spóźniasz – wyrzucił mu chłopak. – To jeszcze przyłapuję cię na podrywaniu jakiegoś nieznajomego - usiadł na krześle przy ladzie barowej, które jeszcze trzymało ciepło ciała Rikiego. - Który w efekcie strzela ci piwem w twarz i wychodzi. Co mu odwaliło?

 

Robby nawet się nie zastanawiał, czy powinien odpowiedzieć, czy było to pytanie retoryczne. Był zbyt zajęty wycieraniem rękawem piwa z twarzy.

 

- Więc, kto to był? - spytał chłopak kopiąc w nagłym ataku złości oporę krzesła, na którym siedział Robby. - Nawet nie próbuj mnie wystawić. Jeżeli masz jakieś usprawiedliwienie, to wal, słucham. A może wolisz, żebym dogonił tego skurwiela i osobiście go zapytał?!

 

- Zamknij się. Jak mu podskoczysz, to zębów z ziemi nie pozbierasz.

 

- Że co? Więc tak chcesz ze mną zerwać?

 

- Nie. Miałem na myśli, że ten koleś jest niebezpieczny.

 

- W jakim sensie niebezpieczny? - naciskał ten, pochylając się do przodu.

 

Robby westchnął. I co mu się tak w nim tak podobało? Przecież zupełnie nie był podobny do Schella, lecz jak tylko próbował to sobie wyjaśnić, jego arogancki chłopak atakował z obydwu strzelb. „Co ty pierdolisz?! Myślisz, że tylko ja chciałem chodzić z tym znanym Ponurym Żniwiarzem?

 

- Żyliśmy z nim w jednym bloku jeszcze za czasów Centrum Opieki. Sto lat go nie widziałem - Robby dobierał słowa bardzo ostrożnie, żeby zachować beznamiętny ton.

 

Po tych ośmiu latach Riki był ostatnią osobą, którą Robby spodziewał się spotkać. Kiedy zupełnie przypadkiem go zobaczył, krew zakipiała w żyłach i całym ciałem wstrząsnął dreszcz. Serce i dusza połączyły się w nagłym ataku okrutnej nostalgii. Gardło piekło od uczucia spowodowanego nieoczekiwanym spotkaniem Rikiego w zapyziałym barze - jedynym miejscu, gdzie mógł samotnie zaszyć się w kącie.

 

Prowadzony dziwnym uczuciem jednoczesnego głodu i pragnienia, Robby nie znalazł innego wyjścia jak tylko podejść do niego. Jednak gdy rozmowa się nawiązała, zalała go jeszcze większa fala gorąca, wnętrzności ścisnęły się w ogromną kleistą kulę i w jednej chwili cały zatrząsł się z zimna.

 

- Mhm. Więc jaka jest twoja wymówka?

 

Cały ten epizod był wynikiem wojny, jaka rozgrywała się wokół Rikiego w Centrum Opieki. I tylko on zdawał sobie sprawę z prawdziwej przyczyny. A w sumie, nie. Owa "prawda" składała się z dwóch części, rzeczywistości i fantazji, tak więc którą z nich widział? Robby nadal nie był do końca pewien.

 

Ale aura wokół Rikiego paraliżowała wszystkie pięć zmysłów. Strach i ostra ciekawość, niemal sączące się przez skórę niczym pot, wrzynały się w pamięć Robbyego.

 

Schell, wypełniający jego serce, umarł. I nawet Junker, który wszystko to zapoczątkował, w pewnym momencie zniknął z Centrum. A poczucie zagrożenia zamieszkało gdzieś głęboko w Robbym i nie opuszczało go w ciągu całych tych ośmiu lat, często odwiedzając go w koszmarach.

 

- Był pierwszym, któremu dałeś?

 

- Nie jestem aż takim kretynem.

 

- Oj przestań! Chcesz mi powiedzieć, że na scenę wszedł gracz zdolny do zadzierania z dzikim Jango?

 

- Gracz, mhm - w sumie chłopak był nie tak daleki od prawdy i tym razem Robby zaledwie się ironicznie uśmiechnął. Jeżeli on, Robby, jest Ponurym Żniwiarzem przynoszącym ze sobą głębiny piekielne, to Riki powinien być diabłem, wampirem kuszącym ludzi, po czym wysysającym ich dusze do cna. - Ta, chyba masz rację. Nie bez przyczyny nazwano go Varja.

 

- Varja?

 

Robby ostrożnie zacisnął w pięści czerwone włosy chłopaka i cicho szepnął mu do ucha.

 

- Ten człowiek to Varja slumsów. Riki z Bizonów.

 

I zdławił śmiech, widząc jak w jednej chwili oczy chłopaka ze zdumieniem otwierają się coraz szerzej.

 

 

 

Tego dnia niebo było zachmurzone i od samego rana kropił chłodny deszcz. Dlatego też gnijące zaśmiecone ulice, zniszczone ściany kolonii i wszystko wokół spokojnie odpoczywało, jak gdyby odetchnąwszy z ulgą.

 

Powolnie płynęły przesiąknięte rdzą godziny i cienie oślepiającej nocy Midasu, przykrytej welonem niskiego nieba. Warcząc pod nosem Riki ledwo wlókł nogami, pierwszy raz od bardzo długiego czasu wracając do bazy Bizonów.

 

Kyrie, śledzącego każdy jego krok, tym razem tu nie było. Faktu, że ten dzieciak się dzisiaj nie pojawił, wystarczyło, aby ramiona Rikiego nieco się opuściły i rozluźniły, ale dziwne uczucie niedostatku pozostało. Nic na to nie poradzi, trzeba było przyznać, że nieobecność Kyrie pozbawiła to miejsce dziennej dawki energii.

 

- Yo - zauważywszy go Guy podniósł się z miejsca i podał mu szklankę, jakby proponując jak najszybciej wypić. - Patrzcie kto przyszedł! Gdzieś ty był? Już myślałem, że się zakolegowałeś z jakąś inną bandą.

 

Riki wypił zawartość szklanki jednym haustem i podniósł wzrok na Guya. Ten tylko wzruszył ramionami.

 

- Niby jest parszywym sukinsynem, ale jak go nie ma, to jakoś znikają wszelkie tematy do rozmów.

 

Chłopak w milczeniu patrzył na niego.

 

- Ostatnio się rozgadał.

 

- Wszelkie zmiany na lepsze, nie? - powiedział Riki. - Jestem pewien, że taki dzieciak ma dużo innych dzieciaków, z którymi można się pobawić.

 

- A wiesz, że nie masz racji? - zaprzeczył Guy. W jego głosie brzmiał niepokój, którego najprawdopodobniej nie potrafił ukryć. Miękko spojrzał przyjacielowi w oczy.

 

- Co?

 

- Co znaczy "co"? - spytał Guy, jawnie przeciągając temat. Nagle zrozumiał, że nie przebije się przez obojętność Rikiego i westchnął. - W sumie, nieważne.

 

Napił się z odcieniem niezadowolenia na twarzy. Ale nie miało znaczenia, co mówił Guy, Rikiego absolutnie nie obchodziło to, gdzie się podział Kyrie i co tam robił.

 

Mnie to nie dotyczy.

 

Postanowił nie kontynuować tej rozmowy, żeby przy okazji pozbyć się wspomnień o Iasonie, ściskających całe wnętrze. Próbując niemalże siłą wypchnąć tę myśl na peryferie świadomości, zmienił temat.

 

- Guy...

 

- Hm?

 

Przełamawszy pierwsze lody Riki spróbował pójść dalej.

 

- Niedawno spotkałem Robbyego.

 

Oczy Guya zaokrągliły się ze zdumienia i Riki rzucił mu sceptyczne spojrzenie, po czym obracając w ręce szklankę zaczął opowiadać, jak to nie poznał Robbyego po tych ośmiu latach, o śmierci Schella i tajemniczym zaginięciu Junkera.

 

Riki mówił, a Guy co chwila wtrącał "Hm" albo "Poważnie?". Kiedy chłopak skończył, ten powiedział cicho, nieco nastroszonym tonem.

 

-Riki, tam, gdzie jest Robby, zawsze są złe wieści, tak było od zawsze. Lepiej trzymaj się od niego z daleka.

 

W końcu Riki musiał przyznać, nie tylko zewnętrzna forma slumsów się zmieniła w ciągu ostatnich trzech lat. Teraz niełatwo będzie się do nich znów wpisać.

 

- Jakie złe wieści?

 

- To dingo. Informator. Wyjątkowo podły człowiek. Nazywają go Ponurym Żniwiarzem.

 

Wyraz jego twarzy zdradzał, że poziom odrazy, jaką odczuwał, był o wiele większy niż można było wywnioskować z samych jego słów. Riki spojrzał na niego i nagle przypomniał mu się cyniczny uśmieszek na całkowicie odmienionej twarzy Robbyego.

 

- Nie przesadzasz przypadkiem?

 

- Pokażesz się publicznie z Robbym, a ludzie zaczną źle o tobie myśleć.

 

- Ma coś wspólnego z Jeeks?

 

- No właśnie - potwierdził Guy, a jego ton zabrzmiał agresywnie. - Każdy z nas, opętanych przez zjawy Bizonów, ma na koncie co najmniej jednego gościa, któremu byłoby wielce na rękę popsucie nam gry i jeszcze kilku chcących nas w ogóle zdjąć ze sceny.

 

Riki, a raczej nie on, tylko Guy i reszta, zebrali resztki Bizonów do kupy i płonęli dalej, ale już zupełnie innym płomieniem, odrzuciwszy sentymenty i wszelkie nadzieje w kąt na czas nieokreślony.

 

A w międzyczasie Jeeks nawet nie starali się ukryć chęci pozbycia się Bizonów raz na zawsze. Riki, sam tego nie podejrzewając, wróciwszy do slumsów po trzech latach, przyniósł ze sobą powiew wiatru, który rozdmuchał ogień w miejscu dogasającego węgla.

 

Mgliste rozmowy odnośnie zbliżającego się wielkiego powrotu Bizonów im samym wydawały się absurdalnie śmieszne, ale zwyczajnie się od nich odwrócić też nie mogli.

 

- Ta. Tyle, że to zwykłe pierdolenie, nie? - beznamiętnie burknął Riki.

 

Jedyne, co pozostawało Guyowi, to krzywo się uśmiechnąć. Zaledwie kilka dni później jego obawy się spełniły. Zniszczony dom, niegdyś będący ich kryjówką i centralą, został spalony do cna tak, że zostały same węgle.

 

 

 

W mgnieniu oka slumsy zalała fala pogłosek.

 

- Wygląda na to, że wreszcie się zaczęło.

 

- Chyba masz rację.

 

- Też o tym słyszałeś?

 

- Aha! Roznieśli w pył Knajpę Herma!

 

- Ten, kto zadaje pierwszy cios, zawsze jest w lepszej pozycji, nie?

 

Zdumiony i zszokowany gwar.

 

- Jeeks przyjął bojową pozycję.

 

- Te szczyle nie znają strachu.

 

- Racja. To niewyobrażalne, jak silne musiały być Bizony, kiedy byli na szczycie.

 

Jednak jeszcze głośniejsze niż honorowanie Bizonów, było omawianie opozycji.

 

- Nawet Maddox się teraz boi.

 

- Myślisz, że Jeeks to zrobili?

 

- Tylko oni są do tego zdolni.

 

I systematycznie narastające zniecierpliwienie.

 

- Maddox pewnie już biją w ziemię kopytem czekając na bitwę.

 

- Nie wydaje wam się, że to podstęp? Mówi się, że oni tylko czekają, aż Jeeks z Bizonami

powybijają się nawzajem, żeby zostać potem z koroną.

 

- I zagarnąć sobie całą władzę?

 

- Ta, ale to nie znaczy, że im się uda.

 

- No. W końcu Bizoni zeszli z piedestału na szczycie sławy.

 

I póki co szalone zainteresowanie każdym ziarnem informacji nie słabło.

 

- To tylko kwestia czasu, aż wybuchnie między nimi wojna.

 

- Tak myślisz?

 

- Dupą czuję. A imię Bizonów nic teraz nie znaczy, skoro w biały dzień tak im skopano

zady, a oni na to nic.

 

A jeszcze nagłe poczucie zagrożenia.

 

- Jak myślisz, co zrobi Riki?

 

- Nic. Co ten pajac może?!

 

- Mhm. Kiedyś to jeszcze by coś może zrobił, ale po powrocie stał się wyrzutkiem.

 

Zwolennicy aktywnych działań zaciekle gryźli się między sobą.

 

- Te młokosy, których wysłał Jeeks, to jakoś wybitnie genialni nie są. A co do Rikiego to lepiej nie wywoływać wilka z lasu.

 

- To jest Varja slumsów. Jak się mu będzie pluło w twarz, to myślicie, że ot tak bez słowa odejdzie?

 

- Co, aż taki jest zajebisty?

 

- A sam jak myślisz? Mówimy tu o Rikim z Bizonów, więc kurwa tak!

 

Niekończące się lanie wody, podczas którego każdy kierował się własną opinią.

 

- Oko za oko!

 

Tak oto ilość pogłosek stale rosła.

 

 

 

 

- Co robimy? - spytał Sid. Stał wyprostowany naprzeciwko pozostałości ich starej kryjówki z surowym wyrazem twarzy.

 

- Co robimy? - echem powtórzył Norris i smutno westchnął. - Normalnie w środku dnia zrównali nas z ziemią i co ja kurwa mogę na to poradzić?!

 

Rzecz jasna, Sid miał na myśli coś innego, a Norris naprawdę nie wiedział co z tym zrobić.

 

- Może ktoś w końcu ruszy swój zjarany zad?! - wygłosił wspólną myśl wszystkich obecnych Luke. Zaciągnął się dymem papierosowym i kopnął jakiś odłamek.

 

Riki ukradkiem spojrzał na niego i zauważył pionową zmarszczkę między brwiami. Nie wiedział tego na pewno, ale prawda wydawała się być całkiem oczywistą. Skopanie wtedy dup dzieciakom Jeeks może i nie było najlepszym pomysłem. Aczkolwiek i tak już zwróciłem na siebie uwagę.

 

Oczywiście to nie on był wszystkiemu winny, ale to właśnie on zepchnął kamień z góry i wytworzył iskrę, która wznieciła pożar.

 

- Tak czy inaczej, możemy wbić do baru Laury - zaproponował Guy i nikt nie zaprzeczył.

 

 

 

Natychmiastowe poczucie stanu oblężenia i nieproszonego głodu. W tym krótkim okresie szaleństwa i wściekłości, kiedy to oni byli władcami góry w slumsach, każdy z Bizonów zdawał sobie sprawę z bezmyślności wszczynania bójek z kimkolwiek. Lecz teraz stan rzeczy się zmienił.

 

Wtedy mogli bezkarnie obnosić się ze swoimi rozgorączkowanymi emocjami, jednocześnie wyliczając, kiedy mogą dać im upust i doprowadzając sytuację do punktu krytycznego.

 

Wtedy wystarczała sama postać Rikiego. Jego słowa trafiały prosto do ich serc. On lśnił i oni razem z nim otrzymując w zamian poczucie tego, że żyją. I tego im w pełni wystarczało.

 

A teraz Riki zamilkł. Jego charyzma zbledła. Ten Varja z połamanymi kłami nie mógł nimi więcej kierować. Zrozumienie tego faktu zajęło im bardzo długo, ale jego widok, tu i teraz, nie mieścił się w ramkach logiki i zdrowego rozsądku.

 

 

 

Slumsy zalała fala oczekiwania i zmartwień. Wszyscy mijali się na paluszkach, gotowi w każdej chwili uciekać. Drżąc, potykając się, spuściwszy wzrok, spadając na własne zaplątane nogi i ze strachem zaglądając w twarze przechodniów.

 

Na tle tego wszystkiego powstała kolejna pogłoska.

 

- Żartujesz sobie?! Słyszałem, że Kyrie zbiera klientów dla tych mechanicznych sukinsynów.

 

- Podobno to niezły zarobek. Mówi się, że to teraz modne, żeby robot robił to z człowiekiem.

 

- Co, w Midasie na nich nawet nie patrzą, więc postanowili się wziąć za nas, brudnej krwi?

 

- Debilu, androidy nie potrzebują seksu, więc musi być w tym coś jeszcze.

 

- Może masz rację. Ej, a znasz Toma z Creutza? On się na propozycję Kyrie zgodził. Niby na wpół z ciekawości, ale w efekcie się tym podjarał. Teraz sobie żyły wypruwa, żeby go ktoś przeleciał.

 

- Słuchaj, może jesteśmy królikami doświadczalnymi dla jakiegoś ich nowego narkotyku? No, wiesz, tego co się wkłada w dupę i od razu dochodzisz. I tak bez końca. Beż żadnych efektów ubocznych.

 

- Możliwe. Ale jak mi powiedzą, że to moja jedyna szansa na bilet do raju, to chyba zaryzykuję. I pierdolić pieniądze.

 

- Chciałbyś. Takich obdartych pijaków, jak my, wyrzucą stamtąd na zbity pysk.

 

- Kurwa! Nawet oni są tacy wybredni. A w sumie, co za różnica, słyszałem, że i tak biorą tylko dzieci.

 

- Właśnie. To przecież oczywiste, że szukają czegoś konkretnego. Jakieś to wszystko podejrzane.

 

- Na to wygląda. Mają skubańce nieźle przykryte zady.

 

- Toż to zwykłe sknery. Nie żeby resztki innym zostawić.

 

Z Sidem był zawsze ten problem, że nie wiadomo kiedy on żartuje, a kiedy mówi poważnie, więc wszyscy po prostu sucho się pośmiali dla zasady. Tak właśnie skończyła się ta rozmowa, po czym znów nastała grobowa cisza.

 

Nie mogąc wytrzymać napiętej atmosfery Norris przerwał milczenie.

 

- Wcześniej u nas od główkowania w takich sytuacjach był Riki. Zawsze przynosił ze sobą to, czego slumsy jeszcze nie widziały.

 

Tylko wspomnienia z przeszłości pomagały zapełnić długie, bezdenne godziny.

 

- Ciekawe, co tam robił? - zamyślił się Luke i wiedząc, że powiedział zbyt mało, dodał. - Nie zdziwiłbym się, gdyby to samo, co Kyrie - zdławił śmiech. - Przyjaciół swoich oczywiście nie sprzedał, ale kto wie, czy ktoś go za to nie miał na celowniku. Kyrie też tak zawsze mówił.

 

Nikt się nie zaśmiał. Zaledwie kilka sekund i prowokacyjne uwagi Luke'a rozpłynęły się w powietrzu bez komentarza.

 

- Ej, co jest? A może chcecie powiedzieć, że tak właśnie było? - w podirytowanym głosie Luke'a wyraźnie słychać było sarkazm.

 

Co by tam nie mówił, ale Rikiemu zawsze wszystko uchodziło na sucho. Luke przyjął obojętny wyraz twarzy.

 

- Nie obchodzi mnie, czy w to wierzysz, czy nie. Myśl sobie co chcesz - powiedział Riki.

 

Słysząc tą odpowiedź Luke podejrzliwie się skrzywił.

 

- Wiesz co, Riki? Jak tak teraz na ciebie patrzę z tej perspektywy, to aż rzygać mi się chce - wypluwał słowa jedno po drugim, jakby te z trudem wyrywały się z tego krtani. - Tak mnie wkurwiasz, że mam ochotę cię zgiąć wpół i rżnąć, póki nie zaczniesz błagać o przebaczenie.

 

Nikomu nie mogło nawet przyjść do głowy, że poczucie humoru Luke'a wyjdzie spod kontroli. Alkohol odkrył przed wszystkimi istną przyczynę jego gniewu, błyszcząc niczym kropelki potu na ciele sportowca.

 

Może rozwścieczony usłyszanymi przed chwilą słowami, a może po prostu wylewając swoje uczucia kipiące wewnątrz, Riki odpowiedział.

 

- Jak tak bardzo chcesz, to wal śmiało, tylko masz się postarać. I nie płacz potem, jak ci chuja urwę.

 

Niespiesznie wypowiedziane słowa były przepełnione groźbą. Zupełnie nie czuło się w nich żalu, tylko chłodną obojętność, lecz na krótką chwilę w jego ciemnych oczach rozbłysł płomień, jakby klinga wysunęła się z pochwy siejąc wokół grozę. Wszyscy zamilkli wstrzymując oddech. Wiedzieli, że właśnie zobaczyli coś zakazanego i zasługują na karę za takie świętokradztwo.

 

Zapadła ciężka dusząca cisza. Nie mogąc dłużej tego znieść Norris spuścił wzrok. Sid głośno westchnął i zwilżył wargi językiem, raz, potem jeszcze raz. A Luke patetycznie wypił zawartość butelki do dna jednym długim łykiem.

 

Tylko Guy wciąż patrzył na Rikiego i wzrok jego przepełniony był niepokojem.

 

 

 

 

Czy możliwe jest, że zagrał rolę pobitego psa dla zachowania wolności? Nie. Nie jest.

 

Był zniewolony przez duchy przeszłości i w słowach tych jego grzech stawał przed nim twarzą w twarz. Możliwe, że to jego duma zmuszała go do patrzenia prawdzie prosto w oczy, nie pozwalając emocjom go pochłonąć.

 

Ale nie. To nie obecna pycha sprawiała, że trzymał się na uboczu. Winna temu była żądza, która wyrwała się z najbardziej naiwnego i bezsensownego okresu jego życia. Inne żądze minionych lat już dawno się wypaliły i tylko te buntownicze, nieco migdałowe oczy, zupełnie się nie zmieniły.

 

Już od dawna miał wszystkiego tak dosyć, że coś w nim kipiało. Nigdy nie będzie czyimś niewolnikiem. Nie zdzierży łańcuchów na rękach i nogach. Będzie wolny. Tylko, że okowy przeszłości, których tak bardzo chciał się pozbyć, ściskały go coraz mocniej przeszkadzając mu niewidocznym ciężarem przy każdym kroku.

 

 

 

 

Lato zbliżało się ku końcowi. W sumie, jedyne, co miało wspólnego z „latem”, to nazwa. Nie było ani żaru, ani przypiekającego słońca, sezon deszczowy przyszedł i poszedł zostawiając po sobie zaledwie podmuchy wilgotnego wiatru w powietrzu.

 

 

 

- Co? - odruchowo odezwał się Norris, jakby nie usłyszał, co mu przed chwilą powiedziano.

 

Było południe, ale mimo to „U Laury” panował mrok. Norris ostrzył swojego pamiątkowego „motylka”, którego cenił bardziej, niż drobiazgi pozostałe z dziecięcych lat.

 

- Dzisiaj przelecimy Rikiego - rzucił Luke.

 

- To nie jest śmieszne.

 

Luke posępnie spojrzał na Guillory’ego i Sida.

 

- Mówię poważnie.

 

- Przestań mówić chujem! Przecież będzie z nim Guy - prychnął Norris.

 

- Już ten temat zbadaliśmy. Między nimi już od dawna nic nie ma. Nie wiedziałeś?

 

Norris nie wiedział, co powiedzieć, więc po prostu milczał.

 

- Odkąd wrócił Riki, nie słyszałem ani słowa o Yori.

 

- To nic nie znaczy, - burknął Norris sam do siebie. - Choćbyś niebo o ziemię rozjebał,

Riki ci się nie da.

 

Nie ważne, czy zerwali ze sobą i nie ważne, czy Guy zamierzał wrócić do Yori. Ich relacje były na o wiele wyższym poziomie, o wiele silniejsze, niż mogłyby być przez zwykły seks. A dowodów na to było wystarczająco dużo, co wywoływało w nim ogromną zazdrość.

 

I Luke doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Więc po co bił w tę ścianę głową? Norris nijak nie mógł zrozumieć, co się dzieje u Luke’a w głowie.

 

- Yo, Luke. Coś się tak tego uczepił… nawet dla Guya to już nie jest śmieszne. Z resztą, Riki mówił poważnie odnośnie tego, co z tobą zrobi..

 

- Mhm, ciekawe to, nie? Wszyscy jesteście tacy sami. A mi to się już znudziło zadawać z takimi, jak wy, co sami dupy podstawiają. Nawet prosić nie trzeba.

 

Zabrzmiało to beztrosko, ale jeżeli miał zamiar załatwić to z kumplami w żartobliwej atmosferze, to coś mu nie wyszło.

 

- Słuchaj, może pijesz za dużo Stouta i ci komórki mózgowe obumierać zaczęły? - Norris opadł na oparcie kanapy i wyciągnął nogi nie rozumiejąc, jaki ta rozmowa ma w ogóle sens.

 

Ale Luke nalegał.

 

- Mówię wam przecież, że potrzebna mi wasza pomoc. Po prostu zachowujcie się normalnie, jak pijani, póki nie będzie po sprawie.

 

- Dobra, przestań mi już srać w mózg.

 

- Słuchaj, w imię przyjaźni możemy udać, że to głupi żart. Ale nie dwa razy pod rząd.

 

Luke się uśmiechnął.

 

- Co jest, Sid? Już dawno minęły czasy, kiedy Riki królował wśród Bizonów i ustalał zasady. Teraz już trochę za późno na zabawę w bohatera.

 

- Co chcesz przez to powiedzieć? - zapytał Sid. Ogólnie, to w większości przypadków miał głęboko gdzieś zwyczaj Luke’a, żeby mówić zagadkami, ale tym razem poważnie się napalił.

 

- Tego Rikiego z Bizonów, przed którym stawaliśmy na kolana, już dawno nie ma. Łapiesz? Ten chłopak to skopany pies, ale ciało ma tak samo piękne, jak niegdyś. Kształtny tyłek. A jak pomyślę, co ma tam, to robię się twardy. Poważnie. Tobie też pewnie, nie? Właśnie dlatego przytargałeś tu Kyrie, mam rację? Toż to wykapany Riki, taki, jak kiedyś. Ale wracając, co robimy z obecnym? Nawet tobie na taką sprawę maluch stanie.

 

Przez jedną długą sekundę Sid patrzył na niego oniemiały, jego twarz zbladła, jakby nie pozostało w nim ani jednej kropli krwi. Tylko w oczach, otwartych najszerzej, jak się da, przelatywał czerwonawy odblask, jakby ktoś zajrzał mu w głąb serca i teraz nabijał się z tego, co tam zobaczył. Sid już prędzej żądał krwawego mordu, niżeli był po prostu wściekły.

 

Żeby nie dać im się rozszarpać tu i teraz, Norris kaszlnął.

 

- Wiesz, Sid, ja to jak patrzę na Rikiego i ten jego zuchwały wyraz twarzy a'la „a ja mam wszystko w dupie”, to się tak wkurwiam, że mi się niedobrze robi - zostało to powiedziane zupełnie innym tonem, nie tak cynicznym, jak do tej pory. Głos był zdławiony i niski. Były w nim jak na dłoni pokazane istne zamiary Luke'a. - Przy tym starym Rikim miało się wrażenie, że jak sam nie zechce, to dotkniesz i się oparzysz. On płonął, on był żywiołem. Stoisz obok niego, jak obok słupa płomieni.

 

Te wspomnienia zawsze pozostawały przy nim, niezamglone, sięgające samego serca.

 

- Ej, Luke! Nie ruszaj chłopka! To tylko Barth! Zostaw go w spokoju, ok? Ludzie, nie zwalmy tej sprawy!

 

Motywujące słowa Rikiego leciały przez szum i jak słodki eliksir napełniały ich adrenaliną skuteczniej niż jakikolwiek narkotyk. Czarne jak węgiel oczy. Ten głos. To przyjemne mrowienie pojawiające się za każdym razem, kiedy nazywał każdego z nich po imieniu, inspirowało ich, dawało wiarę w to, że wszystko jest możliwe i nie ma znaczenia, jak bardzo jest to szalone.

 

- Może i wyglądał na obojętnego, ale gdy nas prowadził, był jak błyskawica. Nie ważne, w jak głębokie gówno byśmy nie wpadli, w jak beznadziejnej sytuacji byliśmy, Riki stawiał czoło wszystkim wyzwaniom z dumnie wypiętą piersią.

 

Ryk wysztafirowanego reaktywnego motocykla. Duszny, palący poryw wiatru w twarz. To uczucie jedności powstające za każdym razem, gdy Riki prowadził ich do przodu, było nieporównywalnie lepsze niż seks.

 

Gorące. Pulsujące. Ogłuszające. Płonące. Obezwładniające.

 

Gdy Riki stał na czele formacji ci, co stali za nim, czuli się jak za białą ścianą płomieni silnika jądrowego. Kiedy Riki z Guyem jechali na motocyklu, prerogatywą Guya było usadzenie Rikiego z tyłu.

 

- Jeżeli jedziemy razem, to siedzisz z tyłu. Nie zdzierżę, jeżeli będziesz traktował ten przepiękny agregat jak zabawkę.

 

W tym i tylko w tym przypadku Guy nie oddawał mu prawa lidera. Oczywiście problem był nie w tym, że motocykl był drogi. Jego szalony styl jazdy Guya również nie martwił. Po prostu dla niego sto razy lepiej było usadowić Rikiego z tyłu niż gapić mu się na plecy i czekać, aż niecierpliwość pożre cię do reszty.

 

Nie tylko Luke, ale i Norris i Sid, chociaż oczywiście się do tego nie przyznawał, byli temu przeciwni. Dlaczego tylko Guy ma takie przywileje?!

 

A skoro zazdrość i żądza już się zadomowiły w ich sercach, to wcześniej czy później musiały się wyrwać na zewnątrz.

 

- Kiedy się było obok Rikiego, czuło się, jak krew zaczyna wrzeć w żyłach. Jakby się mogło wszystko. I niczego się bało. Rozumiecie?

 

Sid i Norris kiwnęli zgodnie. Przecież oni też byli tak oczarowani charyzmą Rikiego.

 

- A teraz, jak tak o tym myślę, to zdaję sobie sprawę z tego, że jesteśmy zwykłymi szczylami w porównaniu do tych sukinsynów, którzy mieli pod sobą Płonącą Strefę. Właśnie dlatego kiedy Riki ogłosił, że odchodzi z Bizonów, nikt nie pobiegł i nie sprowadził go z powrotem.

 

Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. A o nas po prostu zapomnisz? Może gdyby mu to powiedzieli, wbili by się pazurami i nie puszczali, to coś by się zmieniło.

 

A przecież oni wszyscy się po prostu opierdalali.

 

- To już nie ma znaczenia. Tak czy inaczej, czy to nie oznacza, że każdego z nas Riki pociąga w ten lub inny sposób?

 

O dziwo, bez zbytniej pretensji czy nieśmiałości, to stwierdzenie stało się motywem dnia. Jednak powstawało logiczne pytanie.

 

- Ale co z nim teraz? Zawsze jak się nachleje Stouta to ma taki wyraz twarzy, jakby się gówna nażarł i wzrok ma kamienny.

 

Rozczarowanie zagęściło się w powietrzu. Nawet wiedząc, że taka reakcja jest absurdalna, to uczucie powoli rozpływało się w duszy jak męcząca trucizna i rozrywało serce napełniając je ciemnością.

 

- I ciągle spogląda tak, jakby nie chciał nas widzieć.

 

To miało zakończyć rozmowę. Ale gorycz rozczarowania była tak wielka, że poczuli się jak bada smutnych debili zmuszonych do dźwigania za sobą kotwicy wspomnień.

 

- Skoro tak, to nie zejdziemy z niego, póki nie przestanie nas ignorować.

 

Skoro tak, to powinni powiedzieć mu, że jest szmatą, dać po mordzie i bić, póki sam nie powie prawdy. O tym właśnie mówił Luke. Jego propozycja była bardziej zachęcająca niż zwykłe wybicie z niego faktów.

 

Sid i Norris gapili się nie mrugając.

 

Może to to płomienne przemówienie Luke'a zaskoczyło ich tak, że zapomnieli go zjechać, żeby znał swoje miejsce? Raczej nie. Po prostu nie mieli jak zaprzeczyć. Publicznie wyrażając swoją niechęć do Rikiego, Luke mówił w imieniu wszystkich, więc nie widzieli przyczyny żeby się sprzeczać.

 

Do wyższości i samozadowolenia, które dzielili z Rikim, dołączyło się nagle poczucie utraty. Niezaspokojony głód i pragnienie płonęły w miejscu, gdzie powinno być coś, co łączyło ich nawet po upływie tych czterech lat. I mimo wszystko wiedzieli, że Luke przegina. Otępiali przez szok, ich zdrowy rozsądek wykrzywiał się i rozpadał. W lodowatej ciszy czas płynął dla nich jak dla skazańców pozostawionych w samotności. W ciężkiej ciemności zrobiło się trudno oddychać.

 

I nagle znajomy odgłos otwieranych drzwi przerwał milczenie.

 

Każdy przełknął ślinę, ramiona drgnęły i wszyscy wpatrzyli się w drzwi, jakby trzaśnięcie zamka było hukiem wystrzału.

 

- Czego? Co tu się dzieje? - spytał Riki zatrzymawszy się w przejściu nieco zmieszany.

 

Ale nikt mu nie odpowiedział, wszyscy odwracali wzrok.

 

- Gdzie jest Guy?

 

- Nie ma go dzisiaj z tobą? - ostro spytał Luke. - Mówił coś o jakimś spotkaniu.

 

Sid ostrzegająco spojrzał na Luke'a. Norris strzelił językiem gdy wreszcie zrozumiał, czemu Luke planował wszystko na dzisiaj.

 

Nie zwracając uwagi na panującą wokół ciszę Riki bez słowa przeszedł przez pokój i siadł na swoje stałe miejsce.

 

- Chcesz? - Luke podał mu butelkę Stouta.

 

Riki kiwnął. Przeżuł twardy kawałek jedzenia bez smaku, powoli przełknął i przyłożył butelkę do ust. Przelewając Stouta po języku poczuł wyjątkowo ostrą gorycz, jakby atakowały go setki cieniutkich igieł powoli wbijając się w gardło.

 

Już do tego przywykł. Nabrał powietrza do płuc, wypuścił i podał butelkę dalej. Norris przecząco pokiwał głową. Skoro tak... Riki skierował zachęcające spojrzenie na Sida.

 

- Nie, dzięki. Jakoś nie jestem dziś w nastroju.

 

Luke nieznacznie się uśmiechnął, gorzko czy ironicznie, trudno stwierdzić. Riki tego uśmiechu nie zrozumiał. Wzruszył ramionami i wypił kolejny łyk.

 

Wkrótce jego oczy się zwilżyły, wzrok zrobił się otępiały. Wyciągnął osłabione ręce i nogi i jego usta wykrzywił lekki uśmiech. Norris nerwowo przełknął ślinę otworzywszy szeroko oczy ze zdumienia. Westchnięcie, które wyrwało się z ust Rikiego było przepełnione niemalże rozpaczliwą tęsknotą. Wizja Norrisa była tak porywająca, że jego gardło niemiłosiernie się zacisnęło.

 

Tak oto Riki otworzył przed nimi swoją szczerą, niechronioną istotę.

 

Normalnie, kiedy fale rozkoszy zalewały ich wszystkich, nie zauważali tej jego skrytej strony. Lecz teraz, kiedy Guya nie było obok, jedynej osoby, która mogłaby podtrzymać Rikiego w podobnej sytuacji, ten jaskrawy, żywy obraz odbił się głęboko w ich świadomościach.

 

Sid ścisnął usta gapiąc się na niego, niemalże pożerając go wzrokiem. Przez chwilę zastanawiał się nawet, czy wypada zrobić kolejny wdech. Sekunda euforycznego pragnienia, by wziąć go i zgwałcić...

 

W napiętej ciszy każdy wdech grał do taktu z pulsem Rikiego, unosząc ich coraz wyżej i wyżej, ku krawędzi przepaści...

 

 

 

...I nic się tej nocy nie zdarzyło.

 

Sid i Norris okazali niebywałą „troskę”, a potem Luke'owi nie pozostawało nic innego jak tylko się podporządkować. Znaczy się, po prostu nie miał okazji cokolwiek zrobić.

 

I nawet gdy, pod wpływem aury Rikiego, we dwójkę poszli do sypialni, Luke ani razu się nie uśmiechnął. Głód, pożerający jego wnętrze, okazał się być o wiele silniejszy, niż mógł sobie to wyobrazić i ta świadomość raniła go w samo serce.

 

Comments: 0