Rozdział 5

 

Rozkoszne, złote włosy to znak uprzywilejowanej klasy i dowód przynależności do wyższych kręgów elity. Przeszywające, boskie piękno olśniewało go aureolą nieugiętej dumy. Władczość w jego oczach sprawiała, że ludzie drżeli ze strachu.

 

Jego niski, zimny głos przepełniało okrucieństwo i nie sprawiło mu trudu zgnieść dumę Rikiego. Nawet, jeżeli naprawdę był on stworzony na czyjeś podobieństwo, to tylko samego Szatana. Riki nie wiedział o nim nic prócz tego, że był on Blondym z Tanagury. Nie znał nawet imienia.

 

Rzecz jasna, gdyby zachciało mu się za wszelką cenę odkryć prawdę i wziąłby się za dochodzenie, to zdziwiłby się, jak łatwo tę informację zdobyć. Ale nawet teraz nie był pewien, czy chce to wiedzieć.

 

I to nie tylko przez gorzkie wspomnienia.

 

Im więcej będzie o nim wiedział - nawet, jeżeli będzie to tylko imię - tym bardziej będzie ulegał działaniu jego czaru. A szczerze mówiąc każda, nawet najmniejsza myśl o tym człowieku strasznie go irytowała.

 

Czarny rynek w pełni pozwalał mu pokazać się z lepszej strony i wspomnienia tej nocy były jedyną poniżającą plamą na jego duszy. Nie chciał już o tym myśleć. Więc dlaczego w czasie krótkich przerw między jedną pracą, a drugą, kiedy można było zrelaksować się i odpocząć, gdzieś na peryferiach świadomości majaczyła ta myśl? Pojawiała się w jego umyśle jakby wyryta w jego mózgu?

 

Ból był praktycznie niezauważalny i można go było ignorować, ale ból ten rwał niczym w zaropiałej ranie, która ani myśli się goić. W takich chwilach Riki niemalże nieświadomie wyjmował z kieszeni pierścień z kluczami i w ciszy zaciskał zęby. W rękach miał złotą monetę, którą mężczyzna odchodząc rzucił mu tamtej nocy.

 

"Reszta. Z zapłaty za milczenie." powiedział mu wtedy. Riki już myślał o wyrzuceniu jej do ścieków, albo o zagadaniu do Zacha, żeby wymienił ją na gotówkę. Ale nie wiedząc czemu zostawił ją dla siebie. Nigdy przedtem nie widział niczego podobnego i nie miał pojęcia, ile naprawdę może kosztować.

 

Poza tym nie chciał, żeby Zach zaczął się dopytywać skąd Riki ją w ogóle ma. Stopniowo chęć pozbycia się monety zniknęła. Wszystko wyglądałoby inaczej, gdyby było to trofeum ze zwycięskiej bitwy. Ale cel zachowywania wspomnień o całkowitym upadku osobowości dla niego samego był zagadką.

 

Kiedy spadła na niego praca kuriera, kiedy poznał Katze i na własne oczy zobaczył, co Lodowa Blizna osiągnął w życiu, nie miał za wiele czasu na przejmowanie się tą haniebną monetą. Ale teraz przyszło mu na myśl, że zachował ją jako swojego rodzaju ostrzeżenie - przypomnienie o tym, jak ignoranckim był debilem.

 

I nawet przy tym powstawało uczucie chwytania się za słomkę. "To wszystko jest pojebane!" klął sam do siebie obracając monetę w palcach i oglądając pod światło. Nie było w niej nic niezwykłego oprócz oślepiającego, złotego cechowania, do którego z jakiejś przyczyny nijak nie potrafił przywyknąć. To ma być coś w stylu herbu, pieczęci czy coś? Przyłapawszy się na tym, że znowu gapi się na nią jakby widział ją po raz pierwszy, Riki ciężko westchnął.

 

Wtedy jego kurierowy kumpel Alec przyklapnął na krześle obok.

 

- Hej, fajne masz tu cacko - spojrzał na Rikiego przez przyciemniane okulary, które zawsze nosił. - Skąd żeś to dorwał?

 

Nie żeby obchodziły go sprawy Rikiego. Po prostu tym razem był ciekaw... a przynajmniej tak wywnioskował Riki z jego tonu nie mogąc niczego wyczytać z mimiki przez okulary.

 

Szczerze mówiąc to, jak Alec rozglądał go przez ciemne szkła, niezmiernie odrzucało Rikiego. Nie wiadomo gdzie, ani na kogo patrzył. Nie mówiąc już o tym, że z niego - Rikiego - emocje odczytywano jak z otwartej księgi, bo przecież Alec był wiecznie za szklaną barierą. Pracowanie z nim w parze było irytujące.

 

Kiedy Katze wybrał Alca w roli partnera dla Rikiego, niezbyt go to obchodziło. I jedyną rzeczą, która naprawdę go denerwowała było to, że ciągle patrzył na niego przez te ciemne okulary. Czuł na sobie spojrzenie, ale nie widział oczu i właśnie to wprowadzało go w szał.

 

Jeżeli chodzi o jakiś defekt, wymuszający na nim ciągłe noszenie okularów, to jeszcze pół biedy. Ale Riki rozmawiając z kimś sam na sam zawsze wolał utrzymywać kontakt wzrokowy.

 

- Słuchaj, Alec. Ty te okulary nosisz tak dla picu czy masz coś nie tak z oczami?

 

Biorąc pod uwagę to, jak dotąd Alec zrzucał na niego cały ciężar, Riki wolał omawiać wszystkie zmartwienia i obawy tak szybko, jak tylko to możliwe.

 

- Czemu pytasz?

 

- Przez te okulary nie wiem gdzie patrzysz i to mnie irytuje. Jeżeli nijak nie możesz bez nich żyć, to trudno. Ale jak nie, to chcę patrzeć ci w oczy podczas rozmowy.

 

Alec przez chwilę milczał, po czym nieznacznie się uśmiechnął.

 

- Wiedziałeś, że jestem Karinejczykiem?

 

- Nie.

 

- To w sumie oczywiste, bo nie zadawałbyś takich głupich pytań.

 

Riki wstrzymał oddech oceniając, czy nie wyprowadził towarzysza z równowagi. W tej chwili nie mógł już cofnąć swoich słów, więc pozostało mu tylko iść do końca.

 

- I co z tego, czy jesteś Karinejczykiem, czy nie? Co w tym złego?

 

- W sumie nic. Chodzi mi o to, że masz jaja, skoro chcesz mi spojrzeć w oczy - mówiąc to Alec pochylił się nad stołem omal nie stykając się z Rikim nosami. - Naprawdę chcesz spojrzeć?

 

Nagły wybuch ciekawości zagłuszył wszelkie wątpliwości. Czy Karinejczycy mają jakieś nadzwyczajne oczy? Alec wciąż nie zdejmował przyciemnionych okularów. Kurwa, przecież to nie tak, że zmienię się w skałę czy coś... Rikiemu przypomniała się pewna historia ze starożytnej mitologii.

 

- Skończ to pierdolenie i ściągaj!

 

Alek wyprostował się i westchnął w znudzonej manierze:

 

- Ech. Jak dziecko. Ogólnie powinno było tobą wstrząsnąć z przerażenia, ale w sumie trudno spodziewać się takich babskich zachwytów od kogoś takiego jak ty.

 

Przez chwilę Riki patrzył na niego oniemiały. Gdy dłużej już wytrzymać nie mógł wykrzyknął:

 

- Alec!

 

Alec zdjął okulary.

 

- Dobra, dobra, wybacz mi te zwłokę - powiedział z lekkim uśmieszkiem i podniósł wzrok.

 

Okrzyk zdumienia utkwił Rikiemu w gardle. Pionowe źrenice kocich oczu Alca połyskiwały czerwonawym światłem. Niczym para kamieni szlachetnych rozszczepiających na swoich krawędziach kolor kropli krwi. Przez umysł przemknęła mu twarz Ghila i serce się ścisnęło.

 

 

"Przepraszam, Riki. Dałem z siebie wszystko. Wszystko. Przepraszam..."

 

 

Przypomniawszy sobie ten cichy, słaby głos, Riki otworzył szeroko oczy i wpatrywał się w Alca. Jak to możliwe? Mimo, że nie lubił, gdy patrzono na niego przez przyciemniane szkła, poczuł swojego rodzaju ulgę, gdy Alec znów założył okulary zakrywając oczy. Riki przypomniał sobie, że nie ma czasu na tak nietypowy jak dla niego przejaw sentymentu.

 

Tym, co faktycznie zaskoczyło go w tej chwili był fakt, że zwykle beztroski i śliski niczym żmija Alec - który zawsze był lekki i spokojny w rozmowie - tym razem był całkowicie zmieszany.

 

- Ej, co jest?

 

- Ta moneta.. czy to nie jest Aurora?

 

- Aurora? - odezwał się echem Riki mrużąc nieznacznie oczy. Nigdy nawet nie słyszał takiego słowa.

 

- Co.. chcesz mi powiedzieć, że nie masz pojęcia, co to jest? - za szkłami okularów oczy Alca przeskakiwały raz na twarz Rikiego, raz na monetę. Był w szoku. - A teraz jeszcze to. Nie-kurwa-samowite! - westchnął dramatycznie.

 

Co się tak nagle nakręcił? - próbował zrozumieć Riki. Przecież to głupia moneta, nie?

 

- Osobiście widzę taką po raz pierwszy, więc nie żebym mógł twierdzić ze stuprocentową pewnością. Nie mówiąc już o tym, że pochodzi ze świata, z którym ani ja ani ty nie mamy nic wspólnego.

 

- No to co to do cholery jest? - zażądał wyjaśnień Riki, któremu ogólnikowe sugestie Alca zaczęły już działać na nerwy.

 

- Aurora to moneta petów. Waluta petów. Krótko mówiąc to pieniądze, krążące tylko wśród petów.

 

W ciągu minuty Riki trawił informację. Jego oczy rozszerzyły się w niemym niedowierzaniu. Waluta petów? Zaskoczenie to mało powiedziane. Czuł, jak te słowa, których nigdy dotąd nie słyszał, odbijają się w jego głowie niczym piłka.

 

Świat zbielał. Jakby tuż przed jego twarzą postawiono stroboskop. Maska absolutnej obojętności zniknęła w oka mgnieniu i nie pozostał nawet ślad po jej surowym oczarowaniu. Wyraz jego twarzy wyrażał znacznie więcej niż zwykłe słowa.

 

Alec wpatrywał się w niego zdumiony. Nagle jakaś myśl przeskoczyła mu przez głowę i nieznacznie się uśmiechnął.

 

- Tak się zwą, ale przez wyjątkowo ograniczone grono osób mogących jej używać i miejsc, w zwykłych sklepach nie jest wiele warta. Monety petów są wśród ludzi znane bardziej jako symbol.

 

Każde słowo było niczym uderzenie w głowę. Jebany... Riki czuł jak krew odpływa mu z twarzy. Waluta petów. Nigdy mu nawet do głowy nie przyszło, że coś takiego może istnieć.

 

- Czyli to podróbka? - nie zważając na pełną koncentrację głos zaostrzył się do granic wytrzymałości.

 

- Nie, nie o to chodzi.

 

- A o co? Co to za pieniądz, którego nie można wymienić według normalnego kursu? Co mam z nią zrobić? - spytał dławiąc gniew, gdy jego oczy spoczywały na Alecu, błyszcząc niebezpiecznie.

 

Alec wzruszył ramionami.

 

- Nie używa się tego jak zwykłych pieniędzy - powiedział szczerze.- Cenność tej monety polega na tym, że jest symbolem statusu. To dowód na to, że jesteś zajebiście bogaty i możesz sobie pozwolić na posiadanie peta.

 

Cenność tej monety polega na tym, że jest symbolem statusu? Z obrzydzeniem powtórzył w myślach Riki. Wbrew swej woli odtworzył w pamięci twarz mężczyzny - uosobienie bogactwa i władzy - krzywiąc się przy tym mimowolnie.

 

- Nawet jeżeli jest czegoś warta, to tylko dla jakichś fanatyków kolekcjonerów. Zbierają różne dizajny. W zależności od tego, jak jest rzadki, cena może mocno podskoczyć.

 

- Taa. Co za debile - syknął Riki. Nie mieściło mu się w głowie, że ktoś mógł wymyślić walutę nie posiadającą żadnej realnej wartości tylko po to, by pety miały własne kieszonkowe. Tak samo jak istnienie kretynów gotowych wydawać prawdziwe pieniądze na coś takiego.

 

Alec jakby usłyszał jego myśli, więc kontynuował:

 

- Taki jest system. Pieniądze krążą po świecie i wracają do bogaczy. Wiesz jak mówią - jeżeli nie możesz szpanować tak, jak byś chciał, znaczy, że do bogactwa ci jeszcze daleko - uśmiechnął się i kontynuował. - Aurora to pieniądz dla petów z Eosu. Nie spotkasz go normalnie w obiegu. Kolekcjonerzy za to cacko są gotowi zabić. Nie mam pojęcia jak trafiła w twoje ręce, ale jeżeli wystawisz ją na targi w necie to będziesz miał zawał zainteresowanych klientów. Możesz się na tym nieźle dorobić.

 

- Eos... To coś związanego z Tanagurą, nie? 

 

- Ty tak poważnie? To miejsce w Tanagurze, gdzie żyje elita. Wieża Zamkowa. O, a ten wzór na monecie odzwierciedla flagę Tanagury. Nie mówiąc już nawet o tym, że to wygląda na zrobione ze złota, jakoś na dwadzieścia cztery karaty, a z kolei to przyciągnie uwagę nie tylko kolekcjonerów. 

 

Alec kontynuował roztaczając wokół siebie aurę autorytetu, rozmyślając o tym, jak jak cenna może być ta moneta, ale do uszu Rikiego nie docierała nawet połowa tego co mówił. Ten sukinsyn sobie ze mnie drwił!

 

Najpierw potraktował go jak śmiecia, jak tandetną zabawkę, a potem rzucił nic nie warty żetonik nazywając go "resztą za milczenie". Jak bardzo musi kogoś ujebać, żeby poczuć się spełnionym? Kurwa! Rikiego ogarnęła furia.

 

"Traktuję ścierwo z slumsów tak samo jak Tanagurskiego peta. I to wciąż ci nie wystarcza?" - słowa głęboko raniące jego duszę przepełnione chłodnym, szyderczym śmiechem znów przeszyły jego umysł.

 

Kurwa!

 

Riki mocniej zacisnął usta jakby się bał, że za chwilę zwymiotuje.

 

Kurwa!!

 

Przekleństwa utknęły w gardle paląc w język. Nie mógł sobie nawet wyobrazić uniżenia, gdyby spróbował opchnąć tę monetę Zachowi.

 

Kurwa!!!

 

Umysł płonął. Poczekaj no, zasrańcu! Następnym razem, gdziekolwiek i kiedykolwiek się spotkamy, wyjebię cię prosto w zad. Chociaż pewnie spotkają się dopiero wtedy, gdy piekło zamarznie.

 

Ale Riki wciąż pogroził pięścią bielejąc z wściekłości.

 

Alec nawet nie podejrzewał co się dzieje. W środku rozmowy Riki nagle zamilkł, a potem mało nie wybuchł w nagłym ataku apopleksji.

 

Westchnął głęboko. Spokój, chłopie, spokój. Odłóż emocje na bok, kiedy jest sprawa do załatwienia. I w tejże chwili podążając za własnym przykładem powoli odetchnął próbując zrozumieć, co tak rozwścieczyło Rikiego. Tego wystarczyło, by rozbolała go głowa.

 

 

Chłopak wyrwał się ze slumsów i patrzył na wszystkich takim samym, surowym, bezlitosnym wzrokiem. Jakieś trzy miesiące temu Katze ustawił ich do pracy w parze i Alec od razu stwierdził, że wyrzucił "zero". Westchnął.

 

Tak czy inaczej jemu, Alecowi, dano szansę, ale nijak nie sądził, że będzie musiał pracować z tym dzieciakiem. Nie traktował sprawy zbyt poważnie i nie uważał, że ktoś może zrzucić na niego odpowiedzialność.

 

Miejscowi "faszyści" nazywający Rikiego "gównem w szambie" podobnymi epitetami obdarowywali imigrantów z gwiezdnego systemu Karin takich, jak Alec. Zdolni do empatii Karinejczycy uważani byli za rasę uzdrowicieli. Ale to właśnie przez te zdolności ludzie bali się, że jeżeli Karinejczyk ich dotknie, to pozna wszystkie ich myśli i zamiary.

 

Dlatego właśnie patrzono na nich z instynktowną odrazą. Czerwone oczy z kocimi źrenicami uniemożliwiały Karinejczykom wtopienie się w tłum, więc Alec nigdy nie wychodził z domu bez okularów przeciwsłonecznych.

 

Oprócz tego musiał ukrywać swoją osobowość by zapobiec powstawaniu plotek tworzących mnóstwo bezsensownych kłopotów. A to dlatego, że jak mawiał miejscowy folklor: czerwone oczy Karinejczyka to zwiastun nieszczęścia. Albo: Karinejczyk może zabić cię jednym spojrzeniem wyciągając z twojego ciała całą energię życiową.

 

Każda tajemnica prędzej czy później wypłynie na wierzch i poleci przed siebie falą plotek. Tak czy inaczej wyczuwając w skierowanych w jego stronę spojrzeniach pewny zdystansowany stosunek, Alec zawsze miał się na baczności. Ale nie zważając na ciągłą pozycję bojową i zwyczaj ignorowania całego świata wciąż był dobrze nastawiony do ludzi. 

 

Nieważne, co myśleli o nim ludzie, to nie była obronna maska. Po prostu lubił być kontaktowym typem człowieka. "Niech będzie co ma być" - było to jego motto.

 

Ale tym razem za jego westchnięciem kryło się coś niedobrego. Dlaczego? O co chodzi? I z jakiego powodu ma być partnerem tego gówniarza? 

 

Doskonale wiedząc, że nie ma sensu w ostatniej chwili przyjmować pozę, przeczesał palcami swoje dziwne, złocisto miedziane włosy w kolorze lwiej grzywy.

 

- Szefie - powiedział sprawdzając, czy zadziała veto. - Nie jestem za dobry w niańczeniu dzieci.

 

Tak, jak się spodziewał, Katze z łatwością rozwiał wszystkie jego wątpliwości:

 

- Nie martw się. To nie jest zwykły dzieciak. Czas na wymieszanie krwi starych, dobrych kumpli, nie sądzisz?

 

Czyli nie będzie z nim nudno. Ale czy to przypadkiem nie był zaledwie inny sposób nazwania go awanturnikiem?

 

Nie zważając na nudę Alec wolał nie wsadzać nosa w nieswoje sprawy, ale wszyscy towarzysze uznali za swój obowiązek dorzucić swoje pięć groszy:

 

- Ej, farciarzu!

 

- Kamień z serca! Mogę spać spokojnie.

 

- Zamęcz go na śmierć, Alec.

 

- Nie dawaj mu luzu, bo potem będzie gorzej.

 

Była to zwykła gadanina, ale powiedziane nie odnosiło się tylko do Rikiego. Żaden z nich nie chciałby pracować także z Alecem.

 

Alec nie uważał się za bohatera czy samotnego wilka, ale męczyć się z tym granatem bez zawleczki zamiaru też nie miał. Ich charaktery zderzały się ze sobą i przy każdej gorętszej sytuacji wszystkie niedostatki wychodziły ze zdwojoną siłą. 

 

Katze był tego świadom, ale już podjął decyzję i nie zamierzał się wycofywać. Nawet jeśli, to Alec wciąż miał prawo narzekać. O ile na początku uważał Rikiego za chodzący problem, to teraz zrozumiał, że był on epicentrum trzęsienia ziemi. 

 

Na czarnym rynku istniały dwa typy kurierów. Megisto, gdzie posadę określano według systemu kastowego Midasu, oraz Athos - niezależni najemnicy.

 

Megisto nazywano "wiernymi psami Rynku", bo wypełniali oni ślepo rozkazy z góry. Gdyby im rozkazano nadziać się na miecz, zrobiliby to bez zawahania. W sumie w sytuacji, gdy coś szło niezgodnie z planem, brak elastyczności działań stawał się poważnym problemem.

Z łatwością wywiązywali się z monotonnej, rutynowej roboty, ale przyzwyczajając się do przyjmowania rozkazów całkowicie tracili zdolność do samodzielnego podejmowania decyzji w ekstremalnych sytuacjach.

 

Natomiast Athos byli ich przeciwieństwem. Ich wierność i oddanie określał tylko kontrakt i tak oto stawali się pełnoprawnymi członkami Rynku. Byli oni różnych ras, różnego pochodzenia i w większości podwajali swoje zapasy odwagi i męstwa końską dawką zuchwałości. Inaczej mówiąc każdy z nich był swojego rodzaju samotnym wilkiem. 

 

Szczerzenie kłów do równego sobie nie miało sensu, dlatego wymagano od nich ogromnych zapasów cierpliwości do wykonywania pracy. Przy czym rzecz jasna szef regularnie sprawdzał granice ich wytrzymałości.

 

Wiedzieli, że wywodzi się on ze slumsów i co więcej, zdołał wydostać się z tego gówna. I nie zważając na to, że każdego z nich przepełniała swego rodzaju ciekawość, nie mieli zamiaru rzucać na prawo i lewo nic nie warte obelgi. W odróżnieniu od Megisto i ich zakorzenionych uprzedzeń.

 

Athos wiedzieli jak utalentowanym i wykształconym człowiekiem jest ich szef i nie pyskowali mu. Za to Megisto jak najbardziej. Tym więcej przyczyn by mieć w dupie to, że za jego plecami nazywają go kundlem ze slumsów.

 

Mądry pies nie będzie szczekać, lecz po cichu zaostrzy kły. A Athosom nie wypadało zniżać się do poziomu śmieciowych kundli. Ich wyższość była widoczna gołym okiem. Poza tym wykonywali oni rolę "kurierów łowców", którzy od czasu do czasu zdobywali niezbędny towar.

 

Dlatego też gdy Katze postanowił przyłączyć Rikiego do Athosu, byli pewni, że to jakiś głupi żart. Nastała minuta zdumionego milczenia, po której wymienili się spojrzeniami i z naciąganymi uśmiechami wzruszyli ramionami. 

 

Wszyscy rozumieli, że nie była to zwykła zachcianka, ani nie zrobił tego na pokaz, ale nie mieściło im się w głowach, że ich szef przyprowadził do samego serca Rynku, gdzie panuje zasada "żadnych zakładników", jakiegoś żółtodziobego chuligana. 

 

Tak czy inaczej nie podlegało to dyskusji. Katze ogłosił swoją decyzję i był to koniec rozmowy. Nie wiedząc do końca, co mają z tym zrobić, Alec i reszta spokojnie pozostawili te sprawę jemu. 

 

Odstający gwóźdź zostaje wbity. To najzwyklejszy zdrowy rozsądek. Nikt nie lubi cudzych sukcesów, a w szczególności gdy chodzi o kundla, któremu udało się wygrzebać spod kupy syfu. Więc nietrudno zrozumieć skąd wzięła się zazdrość przeradzająca się w nienawiść. 

 

Nie ma znaczenia jak surowe ograniczenia nakłada system kastowy, ludzkie pragnienia nigdy nie znały granic. Wystarczy jeden, mały stymulator, a lukę można znaleźć zawsze i wszędzie. Ci, którym się to nie udaje, całe życie pocieszają się kłamiąc, że mają po prostu pecha.

 

Dowodem ich przynależności do społeczeństwa Midasu był bio-chip, który zaraz po urodzeniu umieszczano za uchem. Mówi się, że można się go pozbyć tylko razem z uchem. Riki nie posiadał takiego OPB.

 

Wszystkich ciekawiło skąd i w jakich okolicznościach pojawił się ten "nowy", ale nikt nie chciał zbytnio wpychać nosa w jego życie. Do podpisania kontraktu potrzebne były tylko dwie rzeczy: obustronne zaufanie i pieniądze, ale także w pewnym sensie obojętność - nie widzieć, nie słyszeć i nie gadać tego, co nie trzeba. 

 

Każdy z Athos w większym lub mniejszym stopniu władał umiejętnością nawiązywania towarzyskich relacji z kimkolwiek gdy wymagała tego sytuacja. Ale nagle w ich bezchmurnym środowisku pojawił się ten młodociany bandyta, co wprowadziło wszystkich w zakłopotanie.

 

Postępować jak zwykle i mieć się przy nim na baczności? Czy może odpuścić mu ze względu na to, że jest najmłodszym członkiem Rynku w historii? Katze nie kazał zamęczać chłopaka na śmierć albo wyciskać z niego siódme poty. "Oto Riki. Od dzisiaj jest jednym z nas." - to wszystko, co powiedział.

 

Ale nie zważając na to, że został członkiem Etiosu, pozostało uczucie, jakby przyszedł tu bynajmniej nie w poszukiwaniu kurierskiego doświadczenia. Może Katze miał wobec niego jakieś plany? Tak wyszło, że każdy zaczynał tu od papierkowej roboty. Szef nie przydzielił nowemu nikogo do pilnowania, co było do niego niepodobne. Jego politykę wobec Rikiego można było streścić w jednym zdaniu: Nie będę powtarzał dwa razy.

 

Spoglądając ukradkiem na nowego zaczęto się mimowolnie zastanawiać, jak on się tu w ogóle dostał. Miało się wrażenie, że Katze podpisał z nim kontrakt na czyjąś prośbę. I traktował Rikiego tak, jak od niego oczekiwano.

 

W sumie pomijając pewną zapalczywość chłopak przerósł wszystkie ich oczekiwania. 

 

Owszem, nie zwracał się do starszych z należytym szacunkiem, ale nie był też jakimś irytującym pyskaczem.

 

Cokolwiek planował Katze, Riki twardo postanowił dowiedzieć się o Rynku wszystkiego, co się da i to w możliwie najkrótszym czasie. To, co mu oferowano, jawnie nie wystarczało. Jego wzrok ciągle latał w poszukiwaniu następnego kroku ku samodoskonaleniu się. Reszta już dawno utraciła tę bezinteresowną i nieustraszoną pasję oraz młodość niezbędne do rozwijania się za wszelką cenę, nie rozpraszając się i nie oglądając.

 

Riki posiadał pozytywną potrzebę poznania wszystkiego, czego jeszcze nie wie. Lepiej zapytać i stać się głupcem na chwilę, niż nie zapytać i zostać głupcem na zawsze. Dosłownie łapał przechodzących obok kolegów i zasypywał ich pytaniami.

 

Wszystko, co wpadło pod rękę, stawało się narzędziem, pomagającym mu dowiedzieć się czegoś więcej. Miał niesamowitą siłę woli. Na początku jego żwawość wprowadzała towarzyszy w depresję. Taki entuzjazm uświadamiał ich, że on na pewno nie siedzi spokojnie i nie czeka na lepszą okazję. 

 

Ale po jakimś czasie mile ich zaskoczył. Zupełnie nie obchodził go status quo. Ten chłopak po prostu budował sobie przyszłość. W tak niesfornym duchu nikt nie widział skazy. 

 

Czasem się potykał, czasem chybiał celu, ale nie zamierzał się poddawać. Osoba z tak czynnym temperamentem zawsze miała co robić. W końcu to, czy coś osiągniemy, czy pozostaniemy bezużytecznymi darmozjadami, zależy całkowicie od nas i nikt nie jest w stanie nas do niczego zmusić. 

 

Riki skrupulatnie budował sobie reputację i targował nią tuż przed ich nosami.

 

Na tę chwilę nie tylko Athos i Megisto, ale cały Rynek wiedział o jego pochodzeniu. Teraz patrzyli na niego inaczej, ale on z kolei wcale się nie zmienił. Taka postawa mówiła sama za siebie: Nie mam czasu zastanawiać się nad tym, co ci debile o mnie myślą.

 

Co bynajmniej nie oznaczało, że starannie omijał niepotrzebne problemy. Mógł bez zastanowienia wdać się w bójkę, milcząc lub z komentarzami.

 

Z punktu widzenia Alca, który znał się nieco na tych sprawach, chodziło tu nie tylko o dziecięcą upartość. W sumie czegóż innego można było się spodziewać po człowieku, który wzniósł tak bezkompromisową dumę do tego świata oplecionego lepką pajęczyną przesądów i dyskryminacji?

 

Tu nie było powodów dla śmiechu. Nie ważne jak nazwiesz takiego upartego człowieka z ponadprzeciętnym poczuciem własnej wartości, ten chłopak jawnie szukał guza. Jego przekonań wiatr nie zmiecie. Alec zauważył, że była to cecha wspólna Rikiego i Katze mimo, że w przeszłości nie łączyło ich nic prócz slumsów. 

 

Jednak debili nie wiedzących, kiedy powinni się zamknąć, nigdy nie brakowało. Tak więc gdy kilkoro nachalnych niedojebów z Megisto mu podpadło, zarówno Alec jak i cała reszta byli oszołomieni widząc pewną, wyćwiczoną technikę świadczącą o tym, że Riki już nie raz bywał uczestnikiem podobnych bójek.

 

Wyraz jego twarzy przed zadaniem pierwszego ciosu. To, jak utrzymywał przeciwników w polu widzenia. Żądza krwi przepełniająca oczy z nieznacznie uniesionymi kącikami. I skąd ta aura unoszącej się grozy?

 

Obraz skromnego młodzieńca rozpadł się i chłopak pokazał świadkom swoją całkowicie inną stronę. Co to za stworzenie? Ale nie tylko Alec ciężko przełknął ślinę nie będąc w stanie uwierzyć własnym oczom.

 

Szybki.

 

Sprytny.

 

Zwinny.

 

Zadawał ciosy, tańczył przygotowując się do śmiertelnego wypadu. Rycząca, wyjąca bestia z obnażonymi kłami paraliżująca wroga strachem.

 

Kpiąca.

 

Zasypująca obelgami.

 

Nawet przypadkowi gapie, którzy zatrzymywali się by pooglądać bójkę, po jakimś czasie wstrzymywali oddechy i milczeli. Jedyną osobą, która nie była ani trochę zaskoczona, był Katze.

 

W tej chwili Alec zrozumiał, że Riki przyłączył się do Rynku nie po to, by się tu z nim niańczono jak z jakimś pasożytem. Jak w powiedzeniu "Sam żeś wychował i sam znienawidził". A w międzyczasie Katze żeby przetestować granice jego wytrzymałości, zdecydował się, obstawił i zakręcił kołem fortuny bez żadnych skrupułów.

 

Zdawało się, że Katze specjalnie wyciągnął Rikiego z piekła, z którego sam pochodził, żeby wychować go na swojego przyszłego pomocnika i prawą rękę.

 

A przynajmniej Alec tak stwierdził wspominając odbytą z Katze rozmowę na temat postawienia go w parze z Rikim. Więc to o to chodziło? Westchnął ciężko, skrywając rozczarowanie.

 

Myśl o tym, że zawsze ascetyczny, zdolny do samozaparcia Katze gdzieś w głębi serca nie odtrąca braterskiego przywiązania, sprawiła, że Alec poczuł się odrobinę zdradzony. Rozmyślając tak Alec wpadł w absolutnie nieswoistą mu melancholię.

 

Wiedząc, że wychodzi to daleko poza ramki jego praw, Alec nie mógł nie spytać:

 

- Czyli chcesz, żebym przekazał mu wszystkie tajniki kurierów i przygotował do grania pierwszej partii?

 

- Nie ma takiej potrzeby. Moim zadaniem nie jest zrobienie z niego super-kuriera.

 

Więc jakie jest jego zadanie?

 

Katze chciał, żeby chłopak zdobył doświadczenie w różnych dziedzinach i myślał o swojej przyszłości. Nie miał zamiaru dopuścić do zniszczenia tego zarodka, dopóki jeszcze nie został idealnie oszlifowany. W tym temacie jego zamiary były jasne jak słońce. Alec mimowolnie się uśmiechnął.

 

- Czyli chcesz żebym trzymał się blisko, obserwował i pilnował, żeby nikt go nie wkurzył? 

 

Nie uchwyciwszy ironii przez ciemne okulary wiecznie skrywające oczy Alca, Katze nie wyraził ani grama emocji.

 

- Nie musisz się tak tym przejmować - zabrzmiało to obojętnie i stanowczo. - Tak czy inaczej, ten chłopak to istna Varja.

 

Varja? - echem spytał Alec, który nie znał takiego słowa.

 

Katze zapalił drugiego papierosa. Jedyny zły nawyk surowego jeżeli chodzi o całą resztę człowieka. I nikt, z wyjątkiem Karinejczyka takiego jak Alec, nie zdołałby wyczuć w dymie delikatnego odcienia opium. Katze nie był narkomanem. I nie zważając na fakt, że jego narkotyki były zawsze najlepszej jakości, nie palił przy obcych żeby się popisać. Ale Alec rozumiał, po co mu to: dzień i noc przewodzić kurierom to nie lada zadanie.

 

Nawet jeśli Athos i Megisto byli wiernymi psami Rynku, ciągłe napięcie między nimi sprawiło, że stali się niemalże śmiertelnymi wrogami. A dodatkowy ciężar w postaci obusiecznego miecza, jakim był Riki, usprawiedliwiał niezbędność tymczasowego relaksu.

 

- To czarna bestia, potwór z legendy Veele. Nieziemsko piękne stworzenie pożerające ludzkie dusze. Podobno bez liku takich, co tracili rozum oczarowani jego oczami czarnymi jak obsydian. 

 

Alkowi wydało się, że rozumie, dokąd zmierza rozmówca.

 

- Czyli jeżeli na scenie pojawia się ten, o kim mówisz, wszyscy wokół zaczynają rozpraszać się i gubić w detalach. Nawet jeżeli tobie udało się tego uniknąć. O to ci chodzi?

 

Pewnie i cholernie szczerze. Choć tak naprawdę czuł, że owe obsydiany kryją w sobie niezwykłą, czarującą potęgę. Nie chłodne milczenie na skraju nicości, lecz rozpaloną, czarną magmę pobudzającą do życia chciwe pożądanie posiadania. Nawet gdy w lśniących oczach odbijała się tylko żądza krwi.

 

Szczerze mówiąc miniona walka zaskoczyła Alca nie mniej niż resztę. Nie żeby zobaczył wtedy Rikiego z zupełnie innej strony, ale musiał sobie przypomnieć o samokontroli i przytrzymać przy sobie pewne instynkty. 

 

- To wszystko dlatego, że slumsy są dziwnym światem zdeformowanym przez nadmiar mężczyzn. Każdy, kto nie pasuje do ogółu, w pewnej chwili musi zadecydować, czy woli zostać samotnym wilkiem czy ofiarą - powiedział Katze.

 

- A jeżeli ani jedno ani drugie, to musi żyć w wiecznej walce?

 

- Jeżeli szukasz guza, znajdziesz go w nadmiarze. Aż do szpiku kości. Taka jest zasada slumsów.

 

Alec ciężko westchnął rozmyślając o tym, jak naturalne okrucieństwo Rikiego, jawnie niepasujące do jego delikatnej postaci, zakiełkowało w takich warunkach. W tym świecie kierowanym przez prawo dżungli, albo zahartowujesz swoje serce i duszę, albo umierasz.

 

Jednego spojrzenia na Katze wystarczało by zrozumieć, że on nie żartuje. Piękno, godne najlepszych klubów Midasu tak naprawdę było gorzką dolą. Tam, gdzie siła ma zawsze rację, piękno zawsze robi ze swojego posiadacza ofiarę.

 

Wybór jest ograniczony - walczyć, pełzać na kolanach albo dać się zniszczyć.

 

Alec nie znał szczegółów tego, jak Katze został brokerem. Mówi się, że blizna na jego twarzy to pamiątka przeszłości. Nie zakrywał jej, nosił ją dumnie wyeksponowaną niczym order, razem z odpowiednim przezwiskiem, nie tylko po to, by nie uważano go za mięczaka, lecz także by pokazać koszmar tamtego świata.

 

Ale Katze nie mówił na ten temat nic, więc prawda najprawdopodobniej nigdy nie wyłoni się z mgły plotek.

 

Z kolei mówiąc o pięknie, wokół było w bród twarzyczek nawet lepszych niż Riki, który jeszcze nie wyzbył się całkowicie dziecięcego odcienia niedojrzałości. A mimo to gdy Katze przyrównał go do Varji, Alecowi bynajmniej nie wydało się to wyolbrzymieniem.

 

Oczarowanie płynące z jego roztrzepanych, czarnych włosów było tak silne, że Alec nieraz miał ochotę dotknąć ich nie zważając na to, że wiedział jak chłopak zareaguje. Ciemne oczy emanowały niesamowitym światłem, odzwierciedlając cenność o wiele większą, niżeli prawdziwe obsydiany.

 

Swobodna zręczność jego ruchów zachwycała. Surowy charakter kontrastował z delikatną figurą tak jasno, że w oczach jego towarzyszy rozpalał się płomień pożądania.

 

Ale i tak najbardziej ludzi oczarowywał całokształt, a nie oddzielne - dobre czy złe - cechy.

 

- Niezależnie od miejsca te feromony wypełnią całą okolicę. A co najważniejsze, on nie ma o tym pojęcia, absolutnie nieświadomie stając się epicentrum zdarzeń, - powiedział Katze, a słowo "feromony" zabrzmiało gorzko.

 

Trudno było uwierzyć, że Riki tak naprawdę nie czarował świadomie. Mężczyźni pełzali za nim na kolanach nie zważając na własną orientację. Gdyby był równie olśniewającą kobietą, z pewnością otrzymałby tytuł femme fatale.

 

Ale Rikiego, podwórkowego kota, który syczy na każdego, kto się zbliży, nie dało się tak nazywać. W tym mongrelu ze slumsów nie było nic niezwykłego. Ale właśnie poczucie tego, że "on tam był" przyciągało ludzi i - dobrze czy źle - napełniało ich serca zachwytem. 

 

Nawet Alca przerażało pochłaniające go pożądanie, które nie pojawiłoby się w żadnej innej sytuacji. Ale zjawił się Riki, a z nim możliwość wypróbowania tego, czego nigdy w życiu nie próbował.

 

Z początku wszyscy w Athos starali się trzymać od niego z daleka przyglądając mu się ostrożnie.

 

Rzecz jasna każdy z nich uważał się za tego najbardziej pożądanego. Gdyby nie byli wystarczająco odważni, nie pragnęliby przetestować swoją samokontrolę, tylko na zawsze pozostaliby na uboczu.

 

Nie tylko Alec doszedł do takiego wniosku.

 

- Czyż marzeniem każdego mężczyzny na tym świecie nie jest założenie obroży na szyję dzikiego zwierzęcia i okiełznanie nieokiełznanej dotąd bestii? - stwierdził Katze ukazując światu jak zwykle zboczoną wizję.

 

Nic dziwnego, że Alec wytrzeszczył oczy. Praca w zespole utworzyła między nim a Rikim swojego rodzaju więź. Ale nie chciałby, żeby ta więź kryła w sobie jakikolwiek podtekst.

 

- Cóż, żądza władzy od zawsze była nie zwykłą, pustą ambicją, lecz nieodłączną cechą człowieka, a w szczególności mężczyzny. Ale myślę, że nieważne, jak atrakcyjne byłoby zwierzątko, jeżeli wiesz, że jest drapieżcą i może nieźle ugryźć, to zastanowisz się dwa razy zanim wyciągniesz ku niemu rękę, nie sądzisz?

 

Możliwe, że Katze nie spodziewał się na tyle neutralnej odpowiedzi, ale Alec właśnie tak traktował sprawę. Szczególnie, jeżeli w przyszłości Riki ma zostać prawą ręką jego szefa. I w ogóle gdyby Katze akceptował odmowy, to Alec najchętniej by się pozbył całej tej epopei związanej ze współpracą z Rikim.

 

Gdyby jego byli współpracownicy zobaczyli go teraz, powiedzieliby, że stał się nieudacznikiem niezdolnym do walki. Ale w danej chwili Alec nie odczuwał wrogości spowodowanej jego relacjami z Athos. Uważał, że skoro wciąż posiada szacunek do samego siebie, nie ma znaczenia, co o tym myślą inni.

 

Dlatego też nie zrozumiał, do czego dąży Katze.

 

I nagle, po tym wszystkim co zostało powiedziane i zrobione, Katze niespodziewanie ogłosił: 

 

- Nikt tutaj tak dokładnie nie wie, jak postawić Rikiego w rząd z innymi, ale osobiście nie oczekuję od niego wielkich zmian.

 

- Co chcesz przez to powiedzieć..?

 

- Chcę przez to powiedzieć, że ten chłopak sam radzi sobie z pojawiającymi się problemami i za każdym razem wchodzi o stopień wyżej. Rzecz jasna, jeżeli sterczący gwóźdź zostanie wbity w deskę, to nic na to nie poradzę. Ale ty się tym nie przejmuj.

 

Te słowa z ust Katze zmieniły sposób postrzegania świata, który dotąd wyrysowywał się w głowie Alca. Mimowolnie rozprostował ramiona. 

 

- Czyli nie  trenujesz Rikiego dla jakiegoś wielkiego planu w przyszłości?

 

W odpowiedzi Katze się skrzywił. Policzek drgnął w nienaturalnym grymasie.

 

- Może się wydawać, że chłopak jest zbyt mądry. Gdyby to był ktoś inny, nie odmówiłbym sobie przyjemności pooglądania jak wykręca się z tej rzeźni. Ale w przypadku Rikiego, to nawet jeżeli to go zmieni, boję się pomyśleć, jakie konsekwencje mogą z tego wyniknąć.

 

"Co to za zagadki?" pomyślał Alec.

 

- Dlatego właśnie proszę cię, żebyś trzymał rękę na pulsie.

 

Owszem, Katze wyciągnął Rikiego ze slumsów, wkręcił go w Rynek, ale nie miał zamiaru od razu zacząć obserwować jak ten podpala cały świat. I dlatego Alca prosił o bycie przeciwwagą, żeby Rikiego nie poniosło. A ten nie wiedział, co ma na to odpowiedzieć.

 

 

 

Więc teraz wlókł się za Rikim w stronę statku ładunkowego, wiercąc plecy chłopaka spojrzeniem skrytym za ciemnymi szkłami okularów. Nawet gdyby chciał je zdjąć i spojrzeć Rikiemu prosto w oczy, nie zdołałby tego zrobić po raz drugi. Nawet empacie i uzdrowicielowi nie wystarczyłoby na to sił. 

 

Karinejskie zdolności Alca były nietypowe, wręcz można by powiedzieć niekonwencjonalne. Jednak jego empatia dotyczyła głównie nie ludzi, a maszyn. Przy czym nie tylko mechanizmów, ale także sztucznej inteligencji komputerów.

 

Właśnie dlatego Alec prowadził statki ładunkowe z niesłychaną łatwością i był najlepszym hackerem na Rynku.

 

Więc kiedy Riki - najpewniej nie wiedząc nic o zdolnościach Karinejczyków - poprosił go o zdjęcie okularów, Alec był bardzo wstrząśnięty. Przecież okulary były jego ochroną przed zbędnym żalem.

 

Nie zamierzał bawić się w inicjowanie przyjaźni z Rikim. Wolał raczej zyskać pełne zaufania relacje towarzyskie. Ale chłopak wszystko odbierał z tak śmiertelną powagą, że Alec nijak nie mógł rozładować atmosfery. 

 

W efekcie empata, z natury nieskłonny do przysłuchiwania się do ludzkich emocji, "przeczytał" Rikiego. Po prostu w pewnej chwili zrozumiał, że jest wciągany do cudzych wspomnień.

 

Czerwone oczy...

 

Wycieńczone dziecko...

 

Łóżko szpitalne...

 

I słowa, których nie powinien był usłyszeć. Rwane jęki odbijały się echem w jego głowie. Palące uczucie, jak gdyby jego mechaniczny świat nagle ożył. Odbił się na nim ból tryskający z czarnych, szeroko otwartych, niemrugających oczu Rikiego wgapionych w niego. 

 

Alec odwrócił się i spuścił wzrok przerywając ich złączone spojrzenia. Drżącymi rękami założył okulary i świat znów powrócił do komfortowego cienia. Serce waliło tak, że trzęsło całym ciałem. Raz za razem oblizywał wyschnięte usta odczuwając niesamowitą ulgę związaną z powrotem do "normalnego" świata. 

 

Nieoczekiwany błąd. Przypadkowa nieostrożność. Uspokoiwszy myśli odszukał spojrzeniem Rikiego upewniając się, czy wszystko z nim w porządku.

 

Riki bezmyślnie patrzył w niebo wilgotnymi oczami, a na jego twarzy zastygł jakiś dziwnie nawiedzony wyraz, jakiego Alec dotąd nie widział. Torturowany przez dziwną frustrację Alec nie ruszał się z miejsca i milczał.

 

Po prostu stał naprzeciwko i patrzył na niego przez szkła przeciwsłonecznych okularów.

 

Zupełnie nieoczekiwanie sytuacja obróciła się dokładnie tak, jak chciał tego Katze. Alec stał się "przeciwwagą" całkowicie kontrolując zasięg skrzydeł Rikiego. Jego ciche stęknięcie przepełniała gorzka ironia. 

 

Comments: 1
  • #1

    korred (Tuesday, 20 November 2018 17:54)

    Dzięki za tłumaczenie , czekam na więcej . Pozdrawiam :)