Rozdział 3

 

Mimo, że minęły dwa tygodnie od tamtej haniebnej nocy, gryzące uczucie całkowitego upokorzenia wciąż tliło się we wnętrznościach Rikiego.

 

Nic dziwnego, że nie wychodził już na ulice Midasu. Gdy ktoś proponował "spacer", z trudem wymuszał z siebie pierwszą sylabę, po czym przygryzał język i posępnie milczał. Z dnia na dzień ponura zmarszczka między jego brwiami stawała się coraz głębsza i głębsza.

 

Gdyby tylko mógł wyrzucić z pamięci te paskudne zdarzenia, znów mógłby żyć jak szczęśliwy człowiek. Lecz gdy tylko zamykał oczy, znów pojawiała się przed nim chłodna, piękna postać, której oblicze trwale odznaczyło się w jego uczuciach.

 

„Zawsze jak ci coś nie wychodzi, bierzesz pierwszą lepszą osobę z ulicy i zarabiasz w ten sposób?”

 

Lodowaty głos, arogancki i zastraszający, odbijał się echem w głowie Rikiego jak niekończące się bicie dzwonów.

 

Kurwa!

 

Wciąż zżerała go rozpacz, bo wszystko, co mógł teraz robić, to bezsilnie jęczeć. Wkurzał go nawet nie sam fakt, że Iason go wyśmiał, choć wyśmianie czyjegoś życia seksualnego było uważane w slumsach za karygodne pogwałcenie granic moralnych.

 

O wiele gorsze było to, że nawet w "hotelu miłości" na obrzeżach miasta Iason nie stracił ani grama swojej wspaniałości czy dumy. Co więcej dla Blondy z Tanagury, który ma tego w nadmiarze, a nawet jeszcze więcej, Riki nigdy nie będzie niczym więcej, niż zwykłą prostytutką wyłapującą klientów na ulicy i sprzedającą się za grosze.

 

Ta świadomość go zabijała.

 

Nie było w tym ani grama wątpliwości. Bo przecież sam dał Iasonowi wolną rękę, a potem go prowokował póki nie dostał tego, czego sam chciał. Jego duma i upór w oczach Iasona były zaledwie odzwierciedleniem egoistycznego i rozpieszczonego uosobienia.

 

Na samą tę myśl robiło mu się niedobrze.

 

„Nie wyobrażaj sobie za dużo, kundlu. Ty jesteś zapłatą nieudolnie wciśniętą mi w zamian za moje milczenie. Więc rób co każę, pokrzycz dla mnie i uznamy sprawę za zamkniętą. Nic więcej."

 

Chłodna, wyważona uwaga, której nie dało się nazwać inaczej niż obrazą. Wbijała się ona w mózg wstrzykując jad, który wściekle parzył jego dumę.

 

Zacisnął zęby. Krew pulsowała w skroniach. Po raz pierwszy odkąd opuścił Centrum Opieki czuł tak silne obrzydzenie. A jednocześnie wiedział, że owa gorączka wstrząsająca całym jego ciałem nie dała się wyleczyć tak łatwo.

 

Kiedy świat był jeszcze ograniczony ramkami dziecięcej świadomości, można było po prostu zamknąć oczy, zatkać uszy i ignorować to, co sprawia największy ból. W Centrum było to jedyne "prawo" dziecka.

 

Ale teraz było inaczej.

 

Niezależnie od dojrzałości lub niedojrzałości człowieka, płacz i skowyt nic nie zmienią. Tu, w slumsach, gdzie panuje prawo dżungli, wszystkie ludzkie słowa i czyny były mu zwracane stokrotnie.

 

Riki doskonale zdawał sobie z tego sprawę - nie da się zetrzeć wszystkiego, co już się stało. I to mu wyjątkowo ciążyło.

 

Żył w okropnym miejscu, gdzie w dobie brakowało godzin, by wszystkie wspomnienia odesłać w zapomnienie gdzieś na granicach codziennej harówki. Nie pozostawało mu nic innego, jak siebie okłamywać. I to było cholernie żałosne.

 

Ile czasu potrzeba, żeby doprowadzić zmieszane uczucia do ładu? Nie mógł sobie tego nawet wyobrazić.

 

Oczywiście to co się z nim stało nie było przypadkiem, tylko raczej cholernym cudem. Ponowne spotkanie tego człowieka, a nawet samo zbliżenie się do jakiegokolwiek Blondy na wyciągnięcie ręki było ostatnią rzeczą, jakiej Riki mógł się spodziewać w najbliższym czasie. I mimo to nie mógł pozbyć się wspomnień i żyć normalnie jak przedtem.

 

Poniżenie w mimowolnie rzuconych słowach "slumsowy śmieć", poniżenie w tym, że go wyśmiano, że bawiły się nim te zimne, pozbawione jakichkolwiek emocji oczy. Jego duma została roztrzaskana na kawałki i nie zamierzała się odbudowywać.

 

Bolesne wspomnienia tego, jak okrutnie nad nim zadrwiono stawały się coraz jaskrawsze. Nawet podczas zwyczajnego seksu z Guyem nie mógł się wyzbyć szyderczych wspomnień nieubłaganie ściskających go za serce.

 

„Tak szybko doszedłeś? Nie ma powodów do dumy.”

 

Zamknij się.

 

„Cała twoja siła to puste gadanie.”

 

Starczy już!

 

„I gdzież jest źródło twoich doznań?"

 

Odwal się!

 

„O tutaj...”

 

Cierpiał w szalonej gorączce podczas gdy drwiący głos wiercił się w głowie czepiając się świadomości.

 

Kurwa.

 

Kurwa.

 

Kurwa!

 

Żałosne. Nieprzyzwoite. I mógł tylko zacisnąć zęby przed potężnym obliczem tej ciemności. Sam stał się swoim największym wrogiem.

 

Nie jestem taki!

 

Zagryzł drżącą wargę. To było niepodobne do snu na jawie. Już prędzej do trafienia pod strumień kwasu. Rzecz jasna Guy nie mógł ignorować jego stanu.

 

- Co z tobą, Riki? - wyszeptał mu do ucha.

 

Riki leżał rozluźniony, odcięty od rzeczywistości, łapiąc oddech. Guy oczywiście zauważył, że ostatnio chłopak i ciałem i umysłem jest "gdzieś indziej" w przeciwieństwie do tego, jak było dotychczas i zaczęło go to powoli wkurzać.

 

- Coś się stało? - zapytał miękko, jak miał w zwyczaju. Zaczesał do tyłu niesforny kosmyk, który spadł na czoło Rikiego. Ciepło dłoni Guya było nie mniej kojące niż zwykle.

 

Tu Riki był na swoim miejscu. Samą obecnością Guy utwierdzał go w tym przekonaniu. A jednak...

 

Dlaczego?

 

Jak?

 

Z jakiej przyczyny jego myśli okazały się we władzy tego potwora?

 

- Nic - burknął. Słowa sączyły się z kącików ust, gorzko-słone w smaku.

 

- Na pewno? - naciskał Guy.

 

- Na pewno - beznamiętnie odpowiedział Riki, choć doskonale zdawał sobie sprawę z celu pytania. Z tego, co chce usłyszeć Guy i o czym myśli. Niewypowiedziane emocje. W tym uczuciu, które dzielili, w cieple ciał, którym się wymieniali, nie powinno być miejsca dla kłamstw.

 

Guy przeprowadził językiem po szyi Rikiego - od karku do samego ucha, przyciskając się do niego mocno.

 

- To dawaj jeszcze raz - po jego ciele rozpłynął się jednoznaczny żar. - Wstanie ci? Bo mi tego nie wystarczyło.

 

Słysząc o jego niekontrolowanym pożądaniu ubranym w słowa poczuł, jak w środku znów wybucha pożar. Z Rikim w roli partnera, nie ważne, ile razy to robił, zawsze było mu mało. Guy nie mógł nic na to poradzić będąc pochłoniętym przez tą obezwładniającą, dziką pasję.

 

Owa pasja pozostała bez zmian od czasów Centrum Opieki i tylko dodatkowo nasiliła się chęć pozostawienia sobie wyjątkowego prawa do tej części Rikiego, której był szczęśliwym posiadaczem.

 

Nawet jeżeli Riki myślał, że egoistycznie wykorzystuje Guya we własnych celach, Guy wiedział, że to nie tak. Nie był na tyle przystojny, by okazjonalnie ciągnąć go za sobą. A i cierpliwości miał nie tak wiele, jak uważano.

 

Wszystko to było przez Rikiego. Guy był jego partnerem i doskonale wiedział, jak bezgranicznie wyrozumiały potrafi być.

 

Pamiętał go jeszcze jako małego chłopca samego w ciemności na środku łóżka, tulącego kolana do piersi i drżącego. Gdy Riki zamykał swoje czarne oczy - oczy, uważające za wroga każdego, kto się w nich odbije - stawał się zupełnie innym człowiekiem. Zupełnie malutkim.

 

I nagle pewnej nocy ten Riki, który niegdyś sięgnął i chwycił go za rękę, zniknął. I mimo, że minęło już dużo czasu odkąd Riki przestał potrzebować opieki, Guy nigdy nie zapomniał przysięgi złożonej samemu sobie w głębi serca, że zawsze będzie go chronił.

 

I nigdy nie zapomni.

 

Guya przepełniało uczucie wyższości, że zna prawdziwą istotę Rikiego - nie tą zawiniętą w tysiące warstw dzikiej, kuloodpornej dumy. Ale z drugiej strony zdawał sobie sprawę z głębokości głodu, który odczuwał względem Rikiego.

 

Więcej.

 

Nigdy się nie zadowoli.

 

Pragnij mnie bardziej! Pożądaj mnie bardziej!

 

Guy nie był ślepy do tego stopnia, by zostać usidlonym we własnym nieprzezwyciężonym poczuciu przywiązania. W Centrum Opieki niezależnie od tego, jak nieprzyjemne było dane zadanie, musiał pogodzić się ze skrajną różnicą interesów.

 

Riki bez słowa wyciągnął rękę obejmując Guya za szyję i przyciągnął do siebie całując namiętnie. Całował go jak kochanka napinając się jak struna, ciągle zmieniając kąt złączenia ust, ciał, splątując się językami w głębokich pocałunkach. Jakby chcąc ostatecznie rozwiać wszelkie obawy i wątpliwości Guya.

 

A właściwie żeby całkowicie wydobyć z siebie resztki śladów obecności Guya owiniętej wokół jego istoty.

 

 

 

Minęły kolejne dwa tygodnie, a Rikiemu nadal nie udało się wyzbyć tej trucizny zatruwającej mu krew. Drażliwie marnował kolejne puste godziny wypełniając czas między nimi śmieciowym jedzeniem.

 

- Yo, Riki. Co tak sam siedzisz? Taka rzadkość – krzyknął do niego Zach Reyburn. Zach wykupywał karty kredytowe, które Riki z kumplami kradli w Midasie. - Dawno cię nie widziałem. Stało się coś?

 

Zach zawsze się tak witał i bynajmniej nie miał nic złego na myśli. Ale Riki mimo tej świadomości zmarszczył brwi.

 

Gdy to zrobił, kilkoro świadków nerwowo przełknęło ślinę i się nastroszyło. Zach ani trochę się tym nie przejął. Wręcz przeciwnie, podsunął sobie krzesło i przycupnął zginając swoją niemałą wysokość.

 

- Słuchaj, Riki. Nie zastanawiałeś się może nigdy nad zostaniem kurierem? - zapytał przechodząc od razu do sprawy.

 

- Kurierem? - Riki zmrużył oczy i zbadał rozmówcę uważnym spojrzeniem. Jednocześnie napychał sobie usta "płetwą" – cienkim zawalkiem chleba posmarowanym smalcowym, odtworzonym mięsem. Przerwał tę czynność tylko po to, by całkowicie beztrosko dodać. - Przecież ty tylko skupujesz kradzione. Od kiedy się zatrudniłeś w agencji pracy?

 

Usłyszawszy, jak im się zdawało, nutkę groźby w jego głosie, osiłki stojący za plecami Zacha - będący tu tak naprawdę tylko po to, rzucać gniewnymi spojrzeniami na prawo i lewo - skrzywili się i wgapili surowo w Rikiego. Ale ani Riki, ani Zach nie zwrócili na nich żadnej uwagi.

 

Brązowawa skóra Zacha, jego krótko przycięte, białe włosy okalające zgrabne uszy, jawnie akcentowały fakt, że nie pochodzi on ze slumsów.

 

Wśród turystów odwiedzających Midas byli ci, którzy z jakichkolwiek przyczyn, przeciwstawiając się prawom imigracyjnym pozostawali na planecie. Takich "uchodźców" z przeterminowanymi wizami, którzy nie mogli już wrócić do domów nawet gdyby tego chcieli, nazywano po kryjomu "topielcami". Ale według Zacha ci ludzie wcale nie byli skazani na przemoc, desperację i nędzę.

 

Nikt nie wie, dlaczego ten człowiek, który przybył nie wiadomo skąd, zakorzenił się w społeczeństwie slumsów na tak długo.

 

Jednakże nawet podczas obcowania z mongrelami - z „pasożytami zbierającymi okruchy ze stołu Midasu” - Zach nie zmuszał ich do bicia pokłonów i łażenia na czworaka. Był on bowiem biznesmenem do szpiku kości i wszystkich klientów traktował tak samo. Niecodzienne pochodzenie stało się jego wizytówką. Tak czy inaczej w slumsach każdy wiedział, kim jest ten człowiek.

 

- Jesteś w błędzie - Zach dopił swój napój onienaturalnie jadowitym kolorze. - Znajomy poprosił mnie, żebym popytał. - ściszył głos niemalże do szeptu. - Chyba jego poprzedni pracownik coś spieprzył i nie wróci na stanowisko w najbliższym czasie. Więc szuka jakiegoś zastępstwa.

 

- Mhm... O jakim ryzyku mówimy?

 

- Szczegóły nie są mi znane. Ale z tego co zrozumiałem, niepotrzebny mu zwykły chłopiec na posyłki. Myślę, że będzie dokładnie takie ryzyko, jakiego się spodziewasz po takiej pracy, jak ta. Ale płaci za to całkiem sporo.

 

- I co, nie obchodzi go, że jestem mongrelem? Podejrzane.

 

Ceresu nie było na żadnej oficjalnej mapie Midasu. Ale była to "powszechnie znana tajemnica" i nawet turyści nie mający o niczym pojęcia, przyjeżdżając do Midasu odczuwali dobitnie obecność "czerwonej strefy" i łączyli się z tłumami miejscowych obywateli w myśli, że nic dobrego ich tam nie spotka.

 

Była to rzeczywistość, którą mieszkańcy Ceresu pokazywali całemu światu. Poza tym Midas nie uznawał żadnych praw człowieka na terytorium Ceresu. Tak zwany krótki "miesiąc miodowy" z Wspólnotą, po którym Ceres zyskał niezależność, już dawno minął.

 

Tanagura była znanym w całym systemie gwiezdnym "żelaznym miastem" kryjącym się w cieniu jaskrawych świateł Midasu. Pozarządowe organizacje Wspólnoty zajmujące się prawami człowieka, a także grupy lobbingowe bały się jego obecności, a od problemów Ceresu po prostu się odwracały.

 

Nie zważając na niedobór zasobów ludzkich, nikt nie chciał pomagać wałęsającym się biedakom zamieszkującym kipiące problemami slumsy. Ceres został zamknięty na zawsze w dusznym pudełku skazany na rozpaczliwe łapanie oddechu.

 

Ale Zach całkowicie ignorował zdrowy rozsądek.

 

- Jak udowodnisz, że jesteś użyteczny to nikt nie będzie cię pytał o CV - po czym dodał. - Co nie oznacza, że przyjmę byle kogo. To ja podejmuję decyzję, więc stawiam na szali także moją reputację.

 

Pod tą nonszalancką wypowiedzią kryła się wiadomość: Dlatego właśnie wybrałem ciebie. Taki podtekst z pewnością schlebiał Rikiemu. Zapewne jedyną rzeczą, która sprawiła, że Riki nic nie zaczął podejrzewać, była potęga charakteru Zacha.

 

- Więc co powiesz? Zwykła rozmowa twarzą w twarz nie zaszkodzi, prawda? Jak się coś nie spodoba, po prostu zrezygnujesz.

 

Gdyby Zach nie traktował Rikiego z takim szacunkiem jak kogoś równego sobie, zapewne byłby bardziej szczery i bardziej prostolinijny podczas negocjacji. Samym swoim podejściem Zach zdobył w oczach kumpli Rikiego reputację przyzwoitego człowieka. Zach nigdy nie próbował wcisnąć towaru na siłę.

 

Kurier. Rikiemu podobał się wydźwięk tego słowa. Nie mówiąc już o tym, że gdyby Guy tu był, z pewnością znalazłby jakąś lukę i przekonał go, żeby odmówił. Ale tak nietypowa ciekawość – nawet bardziej niż wypełniające slumsy duszności - w końcu wygrała i zaważyła o sprawie.

 

- Dobra. Gdzie i kiedy odbędzie się spotkanie?

 

 

 

15:10 według standardowego czasu Midasu. Flare (Dystrykt 2). Mimo zbliżającego sie zmierzchu, potok ludzi ciągnący się wśród kwartałów z drogich butików i restauracji nadal nie malał.

 

Automatyczne Kapsuły zwykle przeznaczone dla turystów, sunęły się w tę i z powrotem po ulicach. Czyste do blasku chodniki ciągnęły się w dal jak okiem sięgnąć, połyskując różnobarwnymi światłami.

 

Po tym, co wydarzyło się tamtej nocy, Riki zrobił sobie przerwę od nocnych wycieczek. Ale o dziwo - mimo, że rzadko zapuszczał się do miasta poza Dziedzińcem Cudów - znamienite Pierścienie Midasu wydały mu się nie tak olśniewające, jak niegdyś. Bardziej nie mógł oderwać wzroku od beznadziejnej sprośności wystawionej na pokaz w słonecznym świetle.

 

I tak cały świat jest jedną wielką iluzją.

 

Jeżeli Ceres był dusznym, śmierdzącym wysypiskiem, to niekończące się pyszne noce Midasowego Dziedzińca Cudów były bezdennym, wirującym bagnem oszustw i żądzy. Gdyby zapytać kogokolwiek, kto ma więcej swobody - kundle, nie wiedzący co robić z tą wolnością, którą otrzymali, czy obywatele Midasu, żyjący za szklanymi ścianami swoich niewidzialnych klatek - na odpowiedź trzeba by było czekać bardzo długo.

 

Przyszłość nie jest wyryta w kamieniu.

 

Takie slogany propagowane przez ruch wyzwoleńczy Ceresu już dawno odeszły w zapomnienie. Ale Riki wciąż wierzył, że musi złapać szansę, która tak niespodziewanie wpadła mu w ręce. Niezależnie od tego, jakim ciężarem rzeczywistość opadnie ci na ramiona, wystarczy jedna szczelina, sugestia, a będziesz mógł zmienić swoje przeznaczenie.

 

To była prawda, którą doskonale znał. Tak samo jak gdy dorastał wśród szklanych ścian Centrum - więzienia pod maską przedszkola – i kiedy spotkał nieugiętego Guya, oporę jego przetrwania.

 

Niczyja przyszłość nie jest wyryta w kamieniu.

 

Nawet jeżeli był to zaledwie jakiś slogan reklamowy, mógł go użyć, żeby w jakimkolwiek, choćby najmniejszym stopniu zmienić własne otoczenie. Wiedział, że ze skrawkiem odwagi i odrobiną szczęścia jest w stanie to zrobić.

 

Jeżeli sam się nie zmieni, świat wokół niego również pozostanie bez zmian. Nic się nie stanie. Jego przyszłość była w jego własnych rękach i tym razem Riki miał wrażenie, że to nie byle fantazje.

 

Na obrzeżach lśniących, nowoczesnych ulic, Riki oparł się o ścianę budynku i raz jeszcze obejrzał wizytówkę w dłoni.

 

ŚR 15:30 MOGA - W - [C+B] 805 (#07291)

 

Tylko tyle było napisane na karcie, którą dał mu Zach. Gdy tylko znalazła się w jego rękach, Zach, wykonawszy swoje zadanie, wymownie się uśmiechnął i wyszedł.

 

- Powodzenia.

 

Chwilę później Riki dokładnie zbadał wizytówkę. Co do godziny nie ma wątpliwości. MOGA - pewnie jakaś nazwa regionu albo ulicy, a może budynku?

 

Ale gdzie to może być? Nie miał bladego pojęcia. W efekcie zmarnował pół dnia walcząc z mapami Midasu na rozwalającym się komputerze, badając każdy Dystrykt. I czemu ja to kurwa robię?! Marnowanie czasu i sił na wyczerpujące i bezcelowe poszukiwania było głupie i wprowadzało go w szał.

 

Poważnie rozważał porwanie wizytówki i wyrzucenie jej jak najdalej. Ale częściowo przez ciekawość znowu odtwarzał w pamięci twarz Zacha i nowa fala przekleństw wylewała się na klawiaturę.

 

Nie wiedział, kim był klient Zacha, ale w prostych, czarnych literach wydrukowanych na zwykłym kawałku tektury odczuwał warunek: Nie obchodzi nas kim jesteś i skąd przybywasz, ale niepotrzebne nam darmozjady.

 

Może było to swego rodzaju psychologiczne dziwactwo zakorzenione w duszach wszystkich mieszkańców. A może wizja powstająca z jego egocentrycznej natury. Tak czy inaczej (jebać to!) do tego zadania podszedł z o wiele większym entuzjazmem, niż zwykle.

 

Co więcej Riki rzadko obcował z komputerem - już nie mówiąc o tym, że okaz, z którym aktualnie miał do czynienia, był starożytną kupą złomu - tak więc cały proces trwał o wiele za długo. Ale nie zważając na to, ta zagadka pochłonęła go z głową.

 

No dawaj, gadaj. I tak do tego dojdę.

 

Skoro tacy jak Riki nie posiadali żadnych praw obywatelskich, nic dziwnego, że uważano ich za nieokrzesanych dzikusów żyjących w dusznej od biedoty jamie, poniżej ludzkiej godności i intelektu.

 

A w międzyczasie w Centrum Opieki razem z podstawowym wykształceniem zapoznano ich z podstawową obsługą komputerów. Pomijając fakt, że i tak w chwili wypędzenia z tego "raju" wiedzy, którą dysponowali, było stanowczo za mało, żeby cokolwiek w tym świecie osiągnąć.

 

Więc nic dziwnego, że dla większości - nie licząc kilku ambitnych fanatyków - ta nauka była absolutnie bezużyteczna. Nawiasem mówiąc system edukacyjny w szkołach Midasu, dopasowany do systemu Zein, również reprezentował sobą znakomite dysproporcje.

 

Byli oni tak zapatrzeni w dopasowanie się do własnej klasy, że mogli żyć szczęśliwie z taką ilością wiedzy, jaka była przyporządkowana ich miejscu w społeczeństwie. A zatem wśród mieszkańców Midasu znajdowała się ogromna ilość analfabetów.

 

Niemniej jednak byli święcie przekonani o tym, że dzięki karcie identyfikacyjnej są lepsi od kundli ze slumsów. I nawet będąc niezadowolonymi z otrzymanej posady, sam fakt istnienia tak mizernych stworzeń u ich stóp napełniała ich świadomość jakąś chorą satysfakcją.

 

Odrażająca prawda o tym, jak Midas kontrolował pospólstwo.

 

W końcu Riki przekonał się na własnej skórze o tym, że bez treningu nie tylko ciało, ale i rozum w końcu zacznie gnić.

 

Lecz teraz w końcu stal w kwartale Moga. Chociaż nadal nie był do końca pewny czy przyszedł tam, gdzie trzeba. "Moga, Wschodni 15-9-32, Czerwony Baron" nie był zaznaczony na oficjalnych mapach turystycznych Midasu. Na pierwszy rzut oka Rikiemu wydało się, że był to niewielki, schludny "business-hotel".

 

Przedsiębiorstwo, tak zwana "agencja towarzyska", jawnie targowało "pięknymi snami" (Riki nie miał pojęcia, co to za sny) sprzedając je młodym i starym, mężczyznom i kobietom. W tej chwili Riki już przestał zadziwiać się tak mglistym miejscom. Przeszukał wystarczająco zakamarków i przeszedł przez wystarczające cierpienia zanim znalazł to "C+B".

 

Ale nie było jeszcze wiadomo, co za ten trud dostanie. W mieście była niezliczona ilość podobnych nie istniejących na oficjalnych mapach miejsc. Już nie mówiąc o tym, że gdy chodziło o takie kluby "dla wtajemniczonych" z wybraną klientelą, nie było mowy o wchodzeniu przez wejście główne. W efekcie nie pozostawało mu nic innego. 

 

Biorąc pod uwagę porę dnia, mógł się spodziewać, że to miejsce nie będzie zbytnio zatłoczone. Z drugiej strony wejście główne z pewnością nie było jedyną drogą do budynku. Chociaż ewidentnie nikt już od dłuższego czasu nie wchodził do środka...

 

W końcu zdeterminowany wszedł do hallu, nie szukając nawet zapasowego wejścia i odruchowo westchnął z ulgą. Wziął się w garść, skierował do windy i wreszcie do pokoju 805.

 

Wyraź jego twarzy zdradzał niepewność i napięcie. Wstukał kod "07291" i odczekał chwilę. Zielone światełko zamrugało informując, że drzwi zostały otwarte. Riki mimowolnie przełknął ślinę. Dla tej jednej chwili gnił przed komputerem pół dnia. W dobrym lub złym znaczeniu, ta chwila mogła stać się przełomowym momentem jego życia. Nawet jego palce, zaciśnięte na klamce, nieznacznie drżały.

 

Praktyczny, na wpół pusty pokój skojarzył mu się z biurem. A w środku siedząc wygodnie na krześle biurowym czekał na niego najprawdopodobniej mężczyzna o nieokreślonym wieku i charakterystycznym, androgennym obliczu. Gdyby nie blizna szpecącą jego lewy policzek, z pewnością byłby rozchwytywany w każdej wysokiej klasy korporacji Midasu.

 

Jednak to nie był przypadkowy mężczyzna z ulicy. Wbił w Rikiego surowe, szare oczy.

 

- Jesteś rychło w czas. Dobrze. Zdałeś pierwszy egzamin - nawet najcichsza nutka życzliwości nie zmiękczała tonu jego głosu.

 

Czyli było dokładnie tak, jak podejrzewał Riki. Zaszyfrowanie wiadomości na wizytówce było pierwszym wyzwaniem na drodze ku pracy kuriera.

 

Mężczyzna wciąż patrzył na Rikiego z tym samym beznamiętnym wyrazem twarzy nie proponując mu usiąść na kanapie.

 

- Imię.

 

- Riki.

 

- Wiek.

 

- Prawie szesnaście - odpowiedział szczerze mimo pokusy, żeby dodać sobie co nieco. Ale mężczyznę najprawdopodobniej nie interesował jego wiek. 

 

- Czy wyjaśniono ci naturę danej pracy?

 

- Nie. Zach powiedział, że zastanowimy się nad tym, czy taka praca mi pasuje po tym, jak spotkam się z tobą.

 

Riki wyliczył, że aktualnie jego szanse wynosiły 50/50. Ale wycofanie się tym razem byłoby bardzo dobijające. Tak bardzo chciał tę robotę, że niemalże czuł ją w swoich rękach. Chłodna atmosfera wokół mężczyzny - tak bardzo podobna do Rikiego – sprawiła, że zaczął uważać, żeby nie wyjść na zbyt gorliwego.

 

Jak gdyby czytając myśli Rikiego, rozmówca przedstawił swoje wymagania.

 

- Nie potrzebuję chłopca na posyłki pracującego za napiwki, ani przemądrzałego dzieciaka szperającego w przesyłkach dla groszy. Masz być moimi rękami i nogami. Będziesz dostarczał paczki tam, gdzie trzeba i kiedy trzeba nie zadając zbędnych pytań. Nie potrzeba tu ani rozumu, ani odwagi. I nie szukam kundla, który wiecznie szarpie smycz i nie reaguje na polecenia. Brzmi jak coś, czemu byś podołał?

 

Wszystko to zostało wypowiedziane absolutnie bez emocji.

 

Przyczyną, dla której nie wywołało to w Rikim ani nieprzyjaźni, ani zbytniego obrzydzenia był fakt, że ten koleś, jak i Zach, miał zupełnie gdzieś fakt, że był on mongrelem. Nie miało to nic wspólnego z wielkodusznością. Riki miał świadomość, że stoi przed człowiekiem, który wszystko osiągnął własną ciężką pracą. Nie obchodziła go czystość krwi, lecz to, czy Riki zdoła wykonywać pracę. Jeżeli tak, nie zamierzał więcej dyskutować.

 

Ten człowiek z blizną posiadał aurę, od której po plecach przechodziły ciarki. Ale dla mongrela, zmuszonego do marnowania dni i nocy tonąc we własnych żądzach, bez nadziei na uformowanie swoich postrzępionych marzeń, taki niesamowity fart znikąd był bardziej kuszący, niż wytworna kolacja podana na tacy.

 

Jeżeli będziesz czekać, aż prawdziwe życie przyjdzie do ciebie samo, bądź pewien, że się nie doczekasz.

 

- Sprawdź mnie - odpowiedział Riki.

 

- Miej świadomość, że będzie to wiążąca umowa - powiedział mężczyzna i zapalił. - Jestem Katze.

 

Wyjął z kieszeni na piersi wizytówkę, położył ją na stół i wzrokiem zasugerował Rikiemu, żeby ją wziął.

 

Gdy ten niepewnie po nią sięgnął i zaczął się jej przyglądać, dodał:

 

- Dobrze, że nie zmarnowałem czasu - po raz pierwszy kąciki jego ust wygięły się w nieznacznym uśmiechu.

 

Znajomość Rikiego z Katze, niesławnym brokerem Czarnego Rynku, można było śmiało nazwać proroczym.

 

 

 

Katze okazał się być cichą, mądrą osobą o wyjątkowo delikatnych rysach twarzy i wspaniałych marzeniach, czyj wygląd zewnętrzny zupełnie nie odpowiadał uosobieniu. Nie był on oczywiście całkowitym mizantropem, ale żaden przypadkowy człowiek nie interesował go tak, jak ci, z którymi łączyły go relacje biznesowe.

 

Nie była to jakaś fasada, on po prostu tak żył. Tak czy inaczej Riki wyczuł między nimi jakąś więź, co wywoływało w nim dziwne emocje. Katze nie właził w życie prywatne Rikiego, ale i o sobie mówił całkowite minimum. Jego motto brzmiało: Kiedy żyjesz w Czarnym Rynku, twoja przeszłość nie jest nic warta.

 

Właściwie to za pomocą operacji plastycznej można było z łatwością usunąć taką bliznę z twarzy. Riki podejrzewał, że Katze zostawił ją świadomie jako swojego rodzaju ostrzeżenie. Ten człowiek zarabia na życie nie swoją ładną buźką. To piętno jawnie mówiło, że jego posiadacz jest człowiekiem, który zrobił to, co powinno było być zrobione.

 

Rikiego zachłysnęły nadzieje, te same, które kusiły go w slumsach. Kiedyś na pewno...

 

Wiedział, że wkrótce nadejdzie dzień, gdy te marzenia zyskają formę. Nie wiedział zupełnie nic o Katze, ale miał to gdzieś. Nie przyszedł tu, żeby zdobyć przyjaciół. Nie włazi w prywatność. Dla Katze był jednym z wielu koni do pracy, nikt nie musiał mu tego mówić. Wszystko i tak było jasne.

 

A Katze swoje myśli trzymał przy sobie. Przy czym z niejasnych przyczyn wszelkiego rodzaju zbiry spod ciemnej gwiazdy byli gotowi wyciągnąć w stronę nowego - Rikiego - pomocną dłoń i Riki gubił się w domysłach, dlaczego tak się działo.

 

Gdyby tylko był wesołkiem zdolnym do życzliwego uśmiechu, wszystko byłoby jasne. Ale rzecz jasna Riki pozostawał samym sobą.

 

Nigdy nie dążył do złej reputacji. Lecz teraz musiał przywyknąć do podejrzliwych spojrzeń rzucanych w jego kierunku. Świadomie starał się je ignorować, choć i tak znaczną ich większość wychwytywał zaledwie kątem oka.

 

Niemniej jednak, dzięki doświadczeniom z przeszłości, Riki zaczął podejrzewać, że dla pewnego rodzaju ludzi (nie wychwycił jeszcze wszystkich zależności) stał się źródłem pobudzenia, przez co nie mogli się od niego odkleić.

 

I mimo tej świadomości, nawet nie próbował wziąć się w garść i spróbować zapobiec katastrofie. Doskonale wiedział, jak daremne zwykle były takie starania. A wyobrażanie sobie tego, co może się zdarzyć, było zbyt problematyczne, podczas gdy Rikiego otaczający go ludzie nie interesowali aż tak, żeby zawracać sobie głowę podobnym gównem.

 

Ziemia przesiąknęła bujnymi plotkami i może to właśnie dlatego o wyjątkowości Rikiego mówiono często mimo, że nigdzie się nie reklamował. Jego stosunek wobec tych, którzy codziennie zmieniali swoje zdanie po siedem razy i tych, co starali się wiernie podążać za tłumem, pozostawał bez zmian. Może było to odbicie jego upartej natury. Było mu wszystko jedno.

 

Kurierzy dzielili się na dwie frakcje: zaciężne oddziały zwane Megisto, oraz kontyngenty najemników znane jako Athos. Z czasem Megisto zaczęli odczuwać wrogość względem Rikiego, za to Athos wręcz przeciwnie, nie wysuwali pochopnych wniosków. 

 

Tak czy inaczej mieszkaniec Ceresu, niewidniejącego na mapach Midasu, jeszcze przez długi czas pozostawał w gronie nowicjuszy. A może już na samym początku dostrzegli w tym kundlu dobrego kompana?

 

Gdziekolwiek spojrzał, w którąkolwiek stronę się odwrócił, obserwowały by dociekliwe spojrzenia. Zdarzały się potyczki, wulgaryzmy wymieszane z pogardą ukrywane pod maskami dowcipu. Ale koniec końców nie było w nich nic niezwykłego.

 

I wreszcie znalazł wskazówkę. W ciemnych wodach Czarnego Rynku przeszłość była kotwicą. Lecz nieważne jak się starał, nie mógł wyzbyć się więzi łączących go z przeszłością: krótkowzroczności, intuicyjnego odrzucenia, irracjonalnych uprzedzeń.

 

Był doskonale obeznany w tego typu rzeczach od momentu, w którym się urodził, ale tym razem zwyczajnie nie miał czasu na reflektowanie na każdą z nich.

 

Najniższy w hierarchii. Nic dziwnego, że otaczały go zewsząd rzeczy, których nigdy nie widział i nie robił i wszystko to musiał przetrawić jako nowy kurier. Z kolei wychowanie tego zimnego jak skała, zadzierającego ze wszystkimi dzieciaka – pozbawionego jakiegokolwiek młodzieńczego uroku - w ich surowej szkole rynku było przywilejem starszyzny.

 

Riki jak to Riki, trzymał to wszystko w sobie, aż w końcu wybuchł. I gdy rozpętała się długa i wyczerpująca walka, świadkowie, obserwujący zdarzenia z szerokimi uśmiechami, też coś zrozumieli: nie było nic wyjątkowego w podłych słowach "slumsowy kundel". Ale Riki - strzelający z oczu iskrami arogancji - był rzadką rasą.

 

Katze bynajmniej nie zaskoczył fakt, że Riki lekkomyślnie rzucił się na faceta z kategorii wagowej o wiele wyższej niż jego własna. Widział już wiele ulicznych bójek i niezbyt zachwyciła go niespodziewanie silna postawa Rikiego. Nie winił go też za to, jak odpłacił się przeciwnikowi silnym uderzeniem prosto w krocze.

 

- Wygląda na to, że lider Bizonów to nie byle zabawka - ogłosił Katze swoim beznamiętnym tonem, jak gdyby tylko na to czekał.

 

Riki nijak się nie spodziewał, że imię Bizonów będzie miało tu jakiekolwiek znaczenie. Wytarł krew z wargi i przeszył Katze spojrzeniem.

 

- W walce wygra najsilniejszy i najsilniejszy jest ten, kto wygra. Kiedy idzie o twoje życie, nie ma co się zastanawiać, jakie pieniądze za nie dają, czyste czy brudne. 

 

- Nieźle powiedziane. A ta banda myślała, że da nauczkę dzieciakowi dwa razy lżejszemu niż oni sami.

 

Może i chcieli dać nauczkę dzieciakowi, ale jak się okazało, ten dzieciak wiedział jak kopać zady w razie potrzeby. Zamiast ugiąć się przed nimi, Riki zgnoił ich wszystkich, przez co jeszcze przez długi czas nie mogli się pozbierać.

 

Mięśnie wyrobione na sprzęcie z siłowni to atrapa i daleko im było do ciała wytrenowanego w prawdziwych walkach.

 

- Dali się zwieść wyglądowi nie doceniając przeciwnika i przez to ponieśli porażkę. To bez wątpienia bardzo cenna lekcja.

 

Rozumieli to i bez wyjaśnień Katze. Bolesną prawdę odnośnie tego, że nie warto traktować Rikiego jak "dzieciaka", poznali tylko ci, którzy złapali się za rozpalone żelazo swoimi nagimi dłońmi.

 

- Jednak postaraj się nie rzucać jak wściekły pies na każdego, kogo spotkasz - powiedział Katze półszeptem z głęboką, ciemną sugestią w głosie.

 

Oko za oko, ząb za ząb - była to żelazna zasada slumsów.

 

Nie musiał podporządkować się ich zasadom tylko dlatego, że wychował się w innym sektorze. Rzucano mu pod nogi rękawicę, a to, czy ją podniesie, zależało wyłącznie od jego nastroju w danej chwili. Jednak zawsze udawało mu się osiągnąć cel ostatecznie i na swoich własnych warunkach. Taka była jego taktyka.

 

- Naprawdę nie obchodzi cię to, że jesteś nazywany śmieciem, który wypełzł na kolanach z szamba slumsów?

 

Nie, to nie fakt bycia nazywanym odłamkiem szamba działał mu na nerwy. Problem tkwił w śmierdzącym, debilnym pozerstwie otrutym i duszonym przez lepkie więzy przesądów. Ale teraz tego się już nie zmieni. No i dobrze, że dostali za swoje. Nauczą się przynajmniej najpierw myśleć, a potem mówić. Ból jest dobrym nauczycielem, którego nigdy nie zapomną.

 

Były to myśli wypełniające głowę Rikiego, gdy patrzył na Katze. Ten odezwał się z krzywym uśmiechem.

 

- Masz cholernie ciężkie spojrzenie - zapalił papierosa.- Nie tak łatwo wybić z głowy przesądy. Nie da się zliczyć na tym świecie debili wygłaszających jedwabne mowy, a w duszach mających zupełnie coś innego. Było tak zawsze i jeszcze przez długi czas się to nie zmieni.

 

Leniwie wypuścił dym i od razu przeszedł do sedna.

 

- Dlatego kundle Ceresu są zaledwie włóczącymi się beztalenciami tonącymi we własnych pasjach. Obecnie jest to oczywiste. Więc przyzwyczaj się do zasad Rynku. Jest on bezwzględnym panem i przeżyją tylko nieustraszeni.

 

Spojrzał szczerze w czarne oczy Rikiego.

 

- Miej się na baczności. Nie zamykaj oczu na rzeczywistość niezależnie od tego, co będziesz musiał oglądać. Za to usta zamknij szczelnie. Tylko tak uda ci się wyjść na ludzi w tym świecie. Rozumiesz?

 

Katze mówił o swoim doświadczeniu życiowym i przez chwilę Riki nie mógł oderwać oczu od jego twarzy.

 

Wkrótce dotarły do niego plotki, że Katze jest rodem z tych samych slumsów, co on. Serio? Zaskoczyło go to bardziej, niż cokolwiek innego w ciągu ostatnich kilku lat. Ogłuszyło niczym strzał w potylicę.

 

Riki musiał uwierzyć, że nosząc na twarzy ową szpetną bliznę, Katze mówił wszystkim: Patrzcie, oto co znaczy wyrwać się ze slumsów. A ty dasz radę tego dokonać?

 

- Tak, dam radę - szeptał Riki sam do siebie. Skoro jedyna alternatywna droga prowadziła ku starzeniu się w slumsach, w żadnym wypadku nie zmarnuje szansy zyskanej z takim trudem.

 

Wojna o władzę w slumsach rozpętała się na nowo. Nie, nie próbował zabezpieczyć się wyładowując swoje emocje tutaj. Po prostu nie chciał dopuścić do osłabnięcia emocji i umysłu od bezczynności. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z możliwych tego konsekwencji. Zamierzał wznieść się ponad ten świat. Obiecał to sobie patrząc w przyszłość niezamglonym spojrzeniem.

 

„Nie potrzebuję chłopca na posyłki. Potrzebuję tego, kto stanie się moimi rękami i nogami i dostarczy towar tam, gdzie trzeba.”

 

Jednak na samym początku Riki, jak każdy nowicjusz, był chłopcem na posyłki. Pokazał, że szybko się uczy, dąży do celu i nigdy się nie poddaje - godny członek drużyny. Z czasem zaczęto mu powierzać ważniejsze zadania. 

 

Bez względu na to, że Katze również wyrósł w Ceresie, nie udzielał mu specjalnej uwagi, chociaż Riki na to nawet nie liczył. Tu wszyscy wiedzieli, że Katze nie będzie mieszał życia prywatnego z biznesem.

 

Wręcz przeciwnie. Wybiwszy się ze slumsów na pozycję brokera czarnego rynku, to właśnie od Rikiego, który rósł w tych samych warunkach, Katze wymagał więcej, niż od innych. A przynajmniej takie się miało wrażenie. Lecz Riki odnosił zwycięstwa jedno po drugim bez słowa skargi.

 

I im dalej szedł, tym ciekawsza stawała się praca. Riki zanurkował w głębiny Czarnego Rynku i nauczył się oddychać tam lekko i swobodnie. Wkrótce zaczął pracować na własne imię i odtąd nazywano go "Czarnym Rikim".

 

Comments: 0